wtorek, 15 września 2009

Czwarta siostra wg Axelsson

Kwietniową czarownicę Majgull Axelsson zamierzałam przeczytać już dawno, ale traf chciał, że – przygnieciona stosem innych książek na półce – dopiero teraz doczekała się swojej kolejki. Trzeba przyznać – nieco pechowo.

Najkrócej mówiąc, Kwietniowa czarownica to świetna powieść. Sprawnie napisana, wciągająca, urzekająca przenikaniem się realistycznej akcji z fantastycznymi doświadczeniami jednej z bohaterek. Rzecz opowiada o trzech przyrodnich siostrach – wychowywanych w dzieciństwie przez „ciocię Ellen”, a obecnie wiodących życie oddzielnie, z dala od siebie, według odmiennych systemów wartości. Na plan pierwszy wysuwa się jednak i czwarta siostra – Desiree – z której istnienia pozostałe nie zdają sobie sprawy.

Cała powieść napisana jest właśnie z punktu widzenia Desiree. Jak się dowiadujemy, jest to jedyna rodzona córka Ellen, porzucona przez nią tuż po narodzinach – z powodu trwałego kalectwa i, w opinii ówczesnych lekarzy, braku jakichkolwiek perspektyw na uzyskanie sprawności. Mimo fizycznych ograniczeń, bohaterka potrafi jednak swobodnie się przemieszczać i bliskie są jej przeżycia, którym nie daliby wiary doglądający jej pielęgniarze.

Otóż – jak wywodzące się ze skandynawskich legend kwietniowe czarownice – Desiree ma niezwykłą zdolność wcielania się w inne osoby czy zwierzęta. Za ich pośrednictwem, posługując się ich cielesnością i aparatem poznania, kobieta obserwuje świat, śledzi interesujące ją postaci, prowokuje rozmaite wydarzenia, a także doświadcza doznań zmysłowych, które bez mocy właściwych kwietniowej czarownicy byłyby dla niej niedostępne. Dzięki tym umiejętnościom Desiree uczestniczy również w życiu swoich sióstr, a także – co jest punktem wyjścia dla akcji powieści – decyduje się zasygnalizować im swoje istnienie...

Powieść bardzo dobra – magiczna dzięki poetyckiemu językowi Axelsson oraz oryginalnej kreacji głównej bohaterki, poruszająca – dzięki losom trzech sióstr Desiree, bogata w interesujące szczegóły życia w Szwecji lat 50. Jedyny problem w moim przypadku polegał na tym, że – będąc świeżo po lekturze Zbójeckiej narzeczonej (i po jej wyczerpującym rozpamiętywaniu ;-), byłam nieco wyczerpana schematem: historia kilku kobiet, których przeszłość poznajemy powoli, strona po stronie, rekonstruując ją z enigmatycznych wspomnień. Bo owszem, rozumiem ten układ fabularny, lubię i szczerze doceniam – tyle, że kiedy coś mocno zaangażuje moją uwagę, bohaterki zawładną moimi myślami i wciągną mnie w swoją opowieść – to po zakończeniu historii nie jestem w stanie natychmiast i z równym zapałem zanurzyć się w zwierzenia... kolejnej trójki kobiet ;-) Tak się wszak niefortunnie złożyło, że w Zbójeckiej mamy trzy przyjaciółki, w Czarownicy – trzy przyrodnie siostry, tam jedna osoba łączy ich losy (znajoma Zenia), tu podobnie (Desiree), tam kolejne rozdziały poświęcone są poszczególnym bohaterkom, tu również – choć podział na części jest nieco bardziej zatarty.

Pomijając jednak te niesprzyjające okoliczności przyrody ;-), Kwietniową czarownicę szczerze polecam. A na półce czeka już
na mnie Dom Augusty tej samej autorki... Póki co jednak, muszę trochę odpocząć od kobiecych historii o kobietach ;-)

3 komentarze:

  1. Czas chyba na "Trzy siostry" Dostojewskiego po prostu. Klasyka, to klasyka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ee, z Dostojewskiego to ja wolę "Wiśniowy sad";)

    OdpowiedzUsuń
  3. ... e ja tam wolę "Idiotę" Gogola :P

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.