Wszystkim, którzy, jak ja, cierpią ostatnio z powodu apatii wywołanej nieustającym mrozem i jeszcze bardziej nieustającym zmierzchem, polecam film Juno w reżyserii Jasona Reitmana.
Historia, uhonorowana w 2007 roku Oscarem za scenariusz, opowiada o nastolatce, która zachodzi w niechcianą ciążę. Śledzimy jej poczynania od momentu odczytania wyników testu ciążowego, przez rozmowę z ojcem dziecka, przedstawienie sytuacji rodzicom, po decyzję co do przyszłości ciąży.
Historia, uhonorowana w 2007 roku Oscarem za scenariusz, opowiada o nastolatce, która zachodzi w niechcianą ciążę. Śledzimy jej poczynania od momentu odczytania wyników testu ciążowego, przez rozmowę z ojcem dziecka, przedstawienie sytuacji rodzicom, po decyzję co do przyszłości ciąży.
Całość – choć dotyczy poważnego problemu – jest daleka od moralizatorstwa i całkowicie pozbawiona patosu. Co staje się zresztą punktem wyjścia wielu krytycznych recenzji, zarzucających Juno formę zbyt lekką względem powagi sytuacji, a także (zwłaszcza w kontekście zakończenia) – brak wiarygodności. Ja podczas seansu nie miałam takiego wrażenia. Nie czułam, by ton wypowiedzi był nieadekwatny do tematu ani niestosownie żartobliwy, a decyzja, jaką podjęła bohaterka, uderzyła mnie z całą mocą – mimo że wnikliwa analiza uczuć samej Juno nie jest w filmie problemem pierwszoplanowym.
Wątek nastolatki to jednak nie wszystko – swój niewątpliwy urok film zawdzięcza postaciom drugoplanowym. Ojciec i macocha bohaterki, którzy początkowo wydają się niesympatycznymi typami, okazują się raczej niestereotypowi; przyjaciel Juno, Paulie (Michael Cera) rozbraja prostolinijnością (polecam zwłaszcza ujmująco trzeźwą wypowiedź: Wcale ci się nie nudziło. W telewizji było wtedy pełno fajnych rzeczy, i Blair Witch Project, którego nie widziałaś... ;-) Słowem – szczerze zachęcam do obejrzenia tego filmu. Dla niebanalnego humoru i porcji ciepła, które z niego płynie.
Juno trafia w moim prywatnej klasyfikacji do kategorii filmów uroczych, takich jak Away we go Mendesa, Little Miss Sunshine Daytona, Billy Elliot Daldry'ego czy The Boat That Rocked Curtisa. Filmów, w których zdarzają się banalne akcenty, ale jednak bezpretensjonalność całej historii rekompensuje porcję lukru; gdzie postaci są wyraziste i barwnie odmalowane, a w dodatku – odtworzone przez świetnych aktorów o nieopatrzonych (najczęściej) twarzach.
Filmy urocze w moim odczuciu to też historie, w których – mimo pewnych uproszczeń – relacje między bohaterami są wiarygodne, ich rozterki zostają nakreślone skrótowo, ale celnie, a postaci, które na pierwszy rzut oka wydają się galerią osobliwości – idealnie ilustrują różnorodność ludzkich charakterów. Bardzo to lubię. Nasuwa mi się jeszcze jedna cecha – te filmy wzruszają, ale nie idąc po linii najmniejszego oporu, bawią, lecz w sposób błyskotliwy.
I nawet jeśli czasem coś potoczy się w nich zbyt prosto, nawet jeśli zakończenie czy wybrane sceny będą trącić nadmiernym optymizmem, to jednak przymkniemy na to oko dla całej reszty uroków filmu. Tak rozbrajających – choć tak niepozornych.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
PS. Dodatkowym atutem Juno jest fajna, nieco kreskówkowa czołówka (a oprócz niej – odręczne napisy, pojawiające się w trakcie filmu) – co nie dziwi, bo twórcą Juno jest Jason Reitman, którego film Thank you for smoking przytaczałam już jako przykład oryginalnego rozwiązania problemu napisów tytułowych :-)
PS.2 W Juno do recepty na film uroczy dochodzi jeszcze garść szczegółów scenograficznych, które dodają kolorytu – takich, jak telefon-hamburger głównej bohaterki, złote szorty Pauliego czy wizerunki psów, wycinane z czasopism przez Bren, macochę nastolatki.
PS.3 Dopiero po chwili od zamieszczenia notki zauważyłam, że w roli Bren występuje Allison Janney, która pojawiła się również we wspomnianym Away we go. Świat kina jest jednak mały ;-)
Moje ulubione filmy urocze do zestawu:
OdpowiedzUsuń- brytyjski: Goło i wesoło
- duński: Drapacz chmur
- hollywoodzki: Kocha, lubi, szanuje
Oglądałaś? :>
Pozdrawiam,
smallfemme
Smallfemme, "Drapacza chmur" nie widziałam - dzięki, sprawdzę!
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tę notkę. W sumie z zaskoczeniem zauważyłem, że wcześniej jej nie skomentowałem;)
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie, ewenemencie, odkryłem Billy Eliota i Juno. Choćby dla nich samych warto było kiedyś, dawno temu poznać Kieszeie:) Dzięki i czekam na więcej!
Polecam jeszcze Medianeras, który powinien podpasować Kieszeniom :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
smallfemme :)