Mam swój sposób na zapamiętywanie książek, które chciałabym przeczytać w przyszłości. Zawsze kiedy natknę się na ciekawy tytuł, wyszukuję go na Merlinie i wrzucam do przechowalni. Zdarza się, że potem kupuję tę książkę w Merlinie, zdarza się, że zupełnie gdzie indziej, a czasem pożyczam z biblioteki albo podsuwam św. Mikołajowi. Rzecz w tym, że gdy mam ochotę na nową powieść, przechowalnia od ręki służy dziesiątkami podpowiedzi (dziś np. dodałam tam książkę Fragoso z rekomendacji Wojtka Orlińskiego). Krótko mówiąc – wygodna rzecz :-)
W przechowalni właśnie od paru lat chomikowałam powieść Susanny Kaysen pt. Aparat, który dała mi matka. Słyszałam o niej wiele pozytywnych opinii – i w zeszłym tygodniu z radością odkryłam Aparat w bibliotece.
I cóż... Cieszę się, że nie kupiłam tej książki ;-) Bo choć nie żałuję lektury, to wiem, że nie będę do niej wracać.
W przechowalni właśnie od paru lat chomikowałam powieść Susanny Kaysen pt. Aparat, który dała mi matka. Słyszałam o niej wiele pozytywnych opinii – i w zeszłym tygodniu z radością odkryłam Aparat w bibliotece.
I cóż... Cieszę się, że nie kupiłam tej książki ;-) Bo choć nie żałuję lektury, to wiem, że nie będę do niej wracać.
Główna bohaterka – która jest jednocześnie narratorką – błyskawicznie wprowadza nas w tematykę powieści: Jeśli masz pochwę, to wiesz, że przez większość czasu nic w niej nie odczuwasz. [...] Ja mam. I coś się jej stało. Tu zaczyna się akcja, która bazuje w istocie na historii choroby – kobieta odtwarza żmudne poszukiwania przyczyny swoich dolegliwości. Obserwujemy więc rozmaite formy terapii – od „nasiadówek" w herbacie, po Prozac; spotykamy specjalistów promujących mniej lub bardziej tradycyjne formy leczenia, śledzimy samodzielne badania bohaterki (organoleptyczne – z lusterkiem, i teoretyczne – polegające na wertowaniu artykułów medycznych). Poznajemy także jej przyjaciół i irytującego (a czasem – odrażającego) chłopaka. A wszyscy skupieni są wokół niedyspozycji waginy bohaterki ;-)
Z pewnością Kaysen jest odważna – pisze o pochwie dosadnie, bez pseudopoetyckiej tajemniczości (ale i, warto zaznaczyć, bez wulgarności) – ot, jakby relacjonowała problemy zdrowotne dowolnej części ciała. Czasem towarzyszy temu humor (choć, wbrew niektórym recenzjom, nie odbieram pisarstwa Kaysen jako szczególnie dowcipnego). Z drugiej strony pojawiają się w Aparacie uwagi ogólniejszej natury, rozważania na temat znaczenia kobiecości czy oddziaływania intymnych schorzeń na inne dziedziny życia bohaterki (Seks jest naprawdę podstawą wszystkiego, rzekłam. [...] kiedy eros odchodzi, życie staje się nudne. Jakbym przestała odróżniać kolory.). W chwilach, gdy autorka sięga do bardziej metaforycznych kontekstów, Aparat kojarzył mi się odrobinę z Kobietą do zjedzenia Margaret Atwood.
Spodobał mi się pomysł na tytuł, który – jak można wyczytać na okładce – [...] nawiązuje do sceny z Viridiany Bunuela, w której grupa zgromadzonych przy stole wieśniaków prosi dziewczynę, by zrobiła im zdjęcie, na co ona, podnosząc spódnicę, mówi, że użyje „aparatu, który dostała od matki”.
Zasadniczo jednak czuję się zawiedziona. Nie sposób odmówić Kaysen błyskotliwości – jej opisy bywają sugestywne i oryginalne – ale po zakończeniu lektury nie mogłam pozbyć się myśli: No dobra, tylko... po co? Rejestracja kolejnych konsultacji lekarskich czy zabiegów paramedycznych trochę mnie nużyła, a rozważania narratorki nie były na tyle porywające czy dowcipne, żeby powieść zapadała w pamięć. Po prostu: szczegółowy zapis kobiecych dolegliwości, bezpośrednie, szczere mówienie o waginie i wpływie, jaki jej stan wywiera na życie bohaterki. Tylko tyle i aż tyle. Odłożyłam więc książkę z lekkim uśmiechem i pochwą odmienioną przez wszystkie przypadki. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało ;-)
Charakter książki dobrze obrazuje recenzja w Zwierciadle, którą dziś znalazłam – pochlebna, ale ujmująca syntetycznie wszystko, co jest w Aparacie... dosłownie wszystko, bo więcej tam nie znajdziecie ;-) Czyli – śmiałość artykulacji słowa pochwa, swobodę wypowiedzi, brak pruderii, dystans. I kropka.
P.S.1 Dla zainteresowanych: strona, na której możecie przeczytać całkiem spory fragment powieści. I jako suplement – opinia biegunowo odmienna od mojej, ale ujęta w interesującą recenzję, więc polecam :-) – blog Lekturki.
P.S.2 Ciekawostka o pisarce: Susanna Kaysen jest autorką książki Przerwana lekcja muzyki, na podstawie której powstał film z Angeliną Jolie i Winoną Ryder.
Z pewnością Kaysen jest odważna – pisze o pochwie dosadnie, bez pseudopoetyckiej tajemniczości (ale i, warto zaznaczyć, bez wulgarności) – ot, jakby relacjonowała problemy zdrowotne dowolnej części ciała. Czasem towarzyszy temu humor (choć, wbrew niektórym recenzjom, nie odbieram pisarstwa Kaysen jako szczególnie dowcipnego). Z drugiej strony pojawiają się w Aparacie uwagi ogólniejszej natury, rozważania na temat znaczenia kobiecości czy oddziaływania intymnych schorzeń na inne dziedziny życia bohaterki (Seks jest naprawdę podstawą wszystkiego, rzekłam. [...] kiedy eros odchodzi, życie staje się nudne. Jakbym przestała odróżniać kolory.). W chwilach, gdy autorka sięga do bardziej metaforycznych kontekstów, Aparat kojarzył mi się odrobinę z Kobietą do zjedzenia Margaret Atwood.
Spodobał mi się pomysł na tytuł, który – jak można wyczytać na okładce – [...] nawiązuje do sceny z Viridiany Bunuela, w której grupa zgromadzonych przy stole wieśniaków prosi dziewczynę, by zrobiła im zdjęcie, na co ona, podnosząc spódnicę, mówi, że użyje „aparatu, który dostała od matki”.
Zasadniczo jednak czuję się zawiedziona. Nie sposób odmówić Kaysen błyskotliwości – jej opisy bywają sugestywne i oryginalne – ale po zakończeniu lektury nie mogłam pozbyć się myśli: No dobra, tylko... po co? Rejestracja kolejnych konsultacji lekarskich czy zabiegów paramedycznych trochę mnie nużyła, a rozważania narratorki nie były na tyle porywające czy dowcipne, żeby powieść zapadała w pamięć. Po prostu: szczegółowy zapis kobiecych dolegliwości, bezpośrednie, szczere mówienie o waginie i wpływie, jaki jej stan wywiera na życie bohaterki. Tylko tyle i aż tyle. Odłożyłam więc książkę z lekkim uśmiechem i pochwą odmienioną przez wszystkie przypadki. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało ;-)
Charakter książki dobrze obrazuje recenzja w Zwierciadle, którą dziś znalazłam – pochlebna, ale ujmująca syntetycznie wszystko, co jest w Aparacie... dosłownie wszystko, bo więcej tam nie znajdziecie ;-) Czyli – śmiałość artykulacji słowa pochwa, swobodę wypowiedzi, brak pruderii, dystans. I kropka.
P.S.1 Dla zainteresowanych: strona, na której możecie przeczytać całkiem spory fragment powieści. I jako suplement – opinia biegunowo odmienna od mojej, ale ujęta w interesującą recenzję, więc polecam :-) – blog Lekturki.
P.S.2 Ciekawostka o pisarce: Susanna Kaysen jest autorką książki Przerwana lekcja muzyki, na podstawie której powstał film z Angeliną Jolie i Winoną Ryder.
Ja też używam przechowalni na Merlnie, może nadużywam, bo czasem przebijam się przez zachowane tam pozycje i zastanawiam się dlaczego chciałam przeczytać to czy tamto, niektóre książki usuwam, niektóre kupuję, czasem się złoszcze, że coś już nie jest dostępne, a opcja biblioteki u mnie odpada, jak się na coś napalę to szukam gdzie indziej, jako, że książki kupuję tylko dwa razy do roku, w Polsce, to zawsze hurtowo, średnio około piętnastu żeby mieć zapas.
OdpowiedzUsuńCo do "Aparatu..."prześledziłam wszystkie linki z Twojego wpisu i wiem, że nie przeczytam, Twoje stwierdznie "No dobra, tylko... po co?" dobrze obrazuje co sobie myślę. A tak swoją drogą, to myślę, że pochwa, czy wagina to nie są już słowa, których nie wypada używać, choć może bez przesady. Zdarzyło nam się w zeszłym roku siedzieć przy kolacji ze znajomymi, w restauracji, a jedna kobitka relacjonowała swoją wizytę u ginekologa w związku z zapaleniem pochwy, ze szczegółami i jej mąż, który jej towarzyszył podczas wizyty bardzo się emocjonował, tym, że ginekolog go zaprosił, żeby sobie zobaczył jaka jest czerwona w środku, apetyczne, nieprawdaż?:)
A ja wszystko wrzucam do przechowalni na Empik.com ;)
OdpowiedzUsuńNiko, w Empiku też mam konto, ale rzadziej korzystam - głównie gdy szukam jakiejś książki obcojęzycznej (wtedy asortyment Merlina zdecydowanie wysiada).
OdpowiedzUsuńMalino, ja generalnie najczęściej dodaję tytuły po przeczytaniu recenzji w prasie, na blogu albo rekomendacji w "Tygodniku Kulturalnym" - więc gdy nie mogę sobie przypomnieć motywacji, zakładam, że to jedno z powyższych;-)
OdpowiedzUsuńCo do tytułów, które stają się niedostępne - też mi się to zdarza, ale jest i pozytywna strona upływu czasu. Często gdy dodaję do przechowalni nowość wydawniczą, która kosztuje np. 49 zł, po pół roku zauważam, że jej cena spadła do 39 zł:-)
Fajna recenzja.
OdpowiedzUsuńCzy to w tej książce Kaysen pisze o "sikaniu na osiem Missisipi?";-DD
OdpowiedzUsuń