Nie przepadam za filmami o mafijnych porachunkach. Mimo całej pasji ulegania ekranowym emocjom, przy historiach o ludziach, którzy desperacko próbują wyplątać się z gangsterskich układów, żyją w strachu na skraju obłędu itp., nie mogę pozbyć się myśli: A było trzeba, zamiast gonić za kasą i teraz obcinać palce czy robić inne bzdury, siedzieć na tyłku, pić herbatę i głaskać ciepłe futro swojego kota ;-) I nawet jeśli film uznam za świetny, po seansie z ulgą wracam do swojej bezpiecznej rzeczywistości.
Tak właśnie było w przypadku Chrztu Marcina Wrony. Akcja filmu rozpoczyna się, gdy Janek, pewny siebie chłopak, po wyjściu z wojska przyjeżdża do przyjaciela sprzed lat – Michała. Ich losy wydają się diametralnie różne – Michał prowadzi ustabilizowane życie w pięknym mieszkaniu, nieźle zarabia, ma atrakcyjną żonę i dziecko; Janek jest arogancki i nie dba o plany na przyszłość. Szybko jednak orientujemy się, że mężczyzn łączy wspólna przeszłość – wieloletnia znajomość, obejmująca wzajemne ratowanie się z opresji, ale i udział w przestępczych akcjach.
Tytułowy chrzest ma w filmie znaczenie podwójne (co najmniej). Po pierwsze – sakramentu, do którego przystąpić ma synek Michała (ojcem chrzestnym zostanie właśnie Janek), po drugie – przestępczej inicjacji jednego z bohaterów...
Cierpki, przejmujący film. Na pewno uznanie należy się Wronie za umiejętne budowanie napięcia – poczucie zagrożenia pulsuje tu przez cały czas, mroczne i niepokojące – w kontraście do dziecięcej niewinności, rodzinnych przygotowań do chrztu czy świetlistych, białych wnętrz mieszkania bohaterów. Plus też za ciekawą tonację zdjęć. Oraz, bez dwóch zdań, za mocną klamrę kompozycyjną z motywem jeziora.
Tak właśnie było w przypadku Chrztu Marcina Wrony. Akcja filmu rozpoczyna się, gdy Janek, pewny siebie chłopak, po wyjściu z wojska przyjeżdża do przyjaciela sprzed lat – Michała. Ich losy wydają się diametralnie różne – Michał prowadzi ustabilizowane życie w pięknym mieszkaniu, nieźle zarabia, ma atrakcyjną żonę i dziecko; Janek jest arogancki i nie dba o plany na przyszłość. Szybko jednak orientujemy się, że mężczyzn łączy wspólna przeszłość – wieloletnia znajomość, obejmująca wzajemne ratowanie się z opresji, ale i udział w przestępczych akcjach.
Tytułowy chrzest ma w filmie znaczenie podwójne (co najmniej). Po pierwsze – sakramentu, do którego przystąpić ma synek Michała (ojcem chrzestnym zostanie właśnie Janek), po drugie – przestępczej inicjacji jednego z bohaterów...
Cierpki, przejmujący film. Na pewno uznanie należy się Wronie za umiejętne budowanie napięcia – poczucie zagrożenia pulsuje tu przez cały czas, mroczne i niepokojące – w kontraście do dziecięcej niewinności, rodzinnych przygotowań do chrztu czy świetlistych, białych wnętrz mieszkania bohaterów. Plus też za ciekawą tonację zdjęć. Oraz, bez dwóch zdań, za mocną klamrę kompozycyjną z motywem jeziora.
Zamieszczam tym razem zdjęcia samych mężczyzn, bo postaci kobiece w Chrzcie – nawet, jeśli pierwszoplanowe – są raczej bezbarwne.
Generalnie – film nie rewelacyjny, ale wart obejrzenia. To powiedziawszy, zamykam temat i wracam do kosmatego brzucha Figi ;-)
Dziś znalazłem tego bloga i kurde, podoba mi się!:)
OdpowiedzUsuńAnonimowy, kurde, dzięki!:-)
OdpowiedzUsuńW "Mojej krwi" Marcina Wrony było podobnie, jeśli chodzi o postaci kobiece - raczej mdłe i... nie pełnokrwiste, wbrew tytułowi ;)
OdpowiedzUsuń