Nie zaglądałam na fora internetowe. W ogóle od wczorajszego poranka nie włączałam komputera – niemal cały dzień minął mi na przecieraniu oczu. Najpierw tylko ze zdumienia...
Dziś jednak natknęłam się na komentarz pod którymś z artykułów – ot, ogólny, niespecjalnie radykalny, brzmiący po prostu: Wcześniej to wylewali pomyje, a teraz wszyscy płaczą!
I myślę sobie – guzik prawda. Nie ma osób bardziej lub mniej upoważnionych do przeżywania żalu. Przypomina mi się powiedzenie przypisywane Voltaire'owi – Nie podzielam twoich poglądów, ale oddałbym życie za twoje prawo do ich głoszenia. Tu jest trochę podobnie – wielu posłów, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem, było mi obcych – a jednak życzyłabym sobie z całego serca, bym jeszcze przez wiele lat mogła z nimi polemizować...
Nigdy nie ceniłam słów Przemysława Gosiewskiego – a jednak gardło mi się ściska na myśl o tym, że ktoś dzisiaj składa jego ubrania, patrzy na jego płaszcz na wieszaku – pusty płaszcz. Wiele mam do zarzucenia Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale serce mi pęka, gdy słyszę, że musiał identyfikować ciało brata. Łzy napływają mi do oczu, kiedy słucham wypowiedzi któregoś z reporterów: Krystyna Bochenek z całą pewnością była na pokładzie, gdyż mąż odprowadził ją na lotnisko – i wyobrażam sobie, jak człowiek spokojnie żegna żonę, snując plany na wspólnie spędzoną niedzielę. Gardło mi się ściska, gdy przypomnę sobie, jak niedawno słuchałam wypowiedzi żony Jerzego Szmajdzińskiego. Spytana o jego plany ubiegania się o fotel prezydencki, odpowiedziała, że jest dobrej myśli, cokolwiek się wydarzy. Cokolwiek...
Ręce mi drżą, gdy myślę o ludziach, którzy posprzeczali się w sobotni poranek – ot, w pośpiechu przed wyjazdem na lotnisko – i dla których ostatnim słowem wypowiedzianym pod adresem męża czy żony była złośliwość. Minie wiele dni, zanim pogodzą się ze świadomością, że nigdy już tego nie sprostują – i że nigdy już nie napotkają spojrzenia żywych oczu najbliższej osoby. Być może nawet nie zobaczą jej twarzy – ciała niektórych ofiar zostały dramatycznie zdeformowane...
Wszyscy pasażerowie Tu-154 wsiedli na pokład z zamiarem powrotu do domu. Zostawili swoje rodziny, dokumenty rozsypane na biurku, niedoczytane książki, filiżanki niedopitej kawy... Zostawili plany do zrealizowania w poniedziałek, listy zakupów, umówione wizyty u lekarzy, bilety lotnicze na nadchodzące lato. I wszyscy ich bliscy będą teraz co krok na nowo zmagać się z bólem, napotykając na przedmioty, do których ich żona, mąż czy brat nigdy nie wrócą. I będą borykać się ze świadomością, że wiele czynności, na które składało się ich codzienne, wspólne życie, nigdy już się nie wydarzy.
Nikt nie zasługuje na tragiczną śmierć. Jak dziś mówił Adam Boniecki w tvn24 – komentując wszechobecny smutek – trudno zachować obojętność, gdy śmierć nadchodzi jak złodziej, nocą, niespodziewanie. Dlatego ja wierzę w te wszystkie wyrazy narodowego żalu – niezależnie od tego, czy ujawniają tęsknotę za ciepłem i serdecznością jednostkowej Marii Kaczyńskiej, czy płyną z ust ludzi zdruzgotanych utratą prezydenta przez naród, czy też powodowane są rozległością tragedii, w której jednocześnie zginęło tak wiele osób. Wierzę w autentyczność łez wylewanych na Krakowskim Przedmieściu i przed telewizorami – i szanuję to, że ktoś pragnie wywiesić za oknem flagę państwową, nawet jeśli za miesiąc nie będzie o tym pamiętał.
Bo nie mam wątpliwości, że narodowa solidarność nie będzie trwała wiecznie – oczywiście, że walki polityczne rozgorzeją na nowo, a na kanałach telewizyjnych znów rozbłysną dziesiątkami barw seriale i widowiska taneczne. Ale nic nie poradzę na to, że dziś wzrusza mnie gest Wladimira Putina, a łzy wyciskają wspomnienia Moniki Olejnik o jej zmarłych rozmówcach.
Tymczasem dziś samolot z ciałem Lecha Kaczyńskiego przyleciał na Okęcie. Sama trumna wylądowała bezpiecznie.
Dziś jednak natknęłam się na komentarz pod którymś z artykułów – ot, ogólny, niespecjalnie radykalny, brzmiący po prostu: Wcześniej to wylewali pomyje, a teraz wszyscy płaczą!
I myślę sobie – guzik prawda. Nie ma osób bardziej lub mniej upoważnionych do przeżywania żalu. Przypomina mi się powiedzenie przypisywane Voltaire'owi – Nie podzielam twoich poglądów, ale oddałbym życie za twoje prawo do ich głoszenia. Tu jest trochę podobnie – wielu posłów, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem, było mi obcych – a jednak życzyłabym sobie z całego serca, bym jeszcze przez wiele lat mogła z nimi polemizować...
Nigdy nie ceniłam słów Przemysława Gosiewskiego – a jednak gardło mi się ściska na myśl o tym, że ktoś dzisiaj składa jego ubrania, patrzy na jego płaszcz na wieszaku – pusty płaszcz. Wiele mam do zarzucenia Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale serce mi pęka, gdy słyszę, że musiał identyfikować ciało brata. Łzy napływają mi do oczu, kiedy słucham wypowiedzi któregoś z reporterów: Krystyna Bochenek z całą pewnością była na pokładzie, gdyż mąż odprowadził ją na lotnisko – i wyobrażam sobie, jak człowiek spokojnie żegna żonę, snując plany na wspólnie spędzoną niedzielę. Gardło mi się ściska, gdy przypomnę sobie, jak niedawno słuchałam wypowiedzi żony Jerzego Szmajdzińskiego. Spytana o jego plany ubiegania się o fotel prezydencki, odpowiedziała, że jest dobrej myśli, cokolwiek się wydarzy. Cokolwiek...
Ręce mi drżą, gdy myślę o ludziach, którzy posprzeczali się w sobotni poranek – ot, w pośpiechu przed wyjazdem na lotnisko – i dla których ostatnim słowem wypowiedzianym pod adresem męża czy żony była złośliwość. Minie wiele dni, zanim pogodzą się ze świadomością, że nigdy już tego nie sprostują – i że nigdy już nie napotkają spojrzenia żywych oczu najbliższej osoby. Być może nawet nie zobaczą jej twarzy – ciała niektórych ofiar zostały dramatycznie zdeformowane...
Wszyscy pasażerowie Tu-154 wsiedli na pokład z zamiarem powrotu do domu. Zostawili swoje rodziny, dokumenty rozsypane na biurku, niedoczytane książki, filiżanki niedopitej kawy... Zostawili plany do zrealizowania w poniedziałek, listy zakupów, umówione wizyty u lekarzy, bilety lotnicze na nadchodzące lato. I wszyscy ich bliscy będą teraz co krok na nowo zmagać się z bólem, napotykając na przedmioty, do których ich żona, mąż czy brat nigdy nie wrócą. I będą borykać się ze świadomością, że wiele czynności, na które składało się ich codzienne, wspólne życie, nigdy już się nie wydarzy.
Nikt nie zasługuje na tragiczną śmierć. Jak dziś mówił Adam Boniecki w tvn24 – komentując wszechobecny smutek – trudno zachować obojętność, gdy śmierć nadchodzi jak złodziej, nocą, niespodziewanie. Dlatego ja wierzę w te wszystkie wyrazy narodowego żalu – niezależnie od tego, czy ujawniają tęsknotę za ciepłem i serdecznością jednostkowej Marii Kaczyńskiej, czy płyną z ust ludzi zdruzgotanych utratą prezydenta przez naród, czy też powodowane są rozległością tragedii, w której jednocześnie zginęło tak wiele osób. Wierzę w autentyczność łez wylewanych na Krakowskim Przedmieściu i przed telewizorami – i szanuję to, że ktoś pragnie wywiesić za oknem flagę państwową, nawet jeśli za miesiąc nie będzie o tym pamiętał.
Bo nie mam wątpliwości, że narodowa solidarność nie będzie trwała wiecznie – oczywiście, że walki polityczne rozgorzeją na nowo, a na kanałach telewizyjnych znów rozbłysną dziesiątkami barw seriale i widowiska taneczne. Ale nic nie poradzę na to, że dziś wzrusza mnie gest Wladimira Putina, a łzy wyciskają wspomnienia Moniki Olejnik o jej zmarłych rozmówcach.
Tymczasem dziś samolot z ciałem Lecha Kaczyńskiego przyleciał na Okęcie. Sama trumna wylądowała bezpiecznie.
piękny, wzruszający wpis...więcej nic nie piszę.
OdpowiedzUsuńchiara76
"Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk! Nikt nie może przewidzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczora."
OdpowiedzUsuńI tu właściwie powinien nastąpić koniec komentarza, ale jakoś się przełamię. Żal nie jest towarem reglamentowanym, to pewne, wyrażanie żalu to chyba objaw "człowieczeństwa", cokolwiek owo "człowieczeństwo" znaczy, ale jest granica okazywania "żalu", po przekroczeniu której - we mnie, to obserwującemu - pojawia się niesmak. Smutek odbiera rozum, a przynajmniej może się tak zdarzyć - wiem co mówię ;-) - jednak nie jest to powód do chwały. Chodzi mi o prostą sytuację, w której w piątek wieczorem przysłowiowy Komentator opisywał Lecha Kaczyńskiego, jako człowieka zakompleksionego, najgorszego z możliwych, pełnego przywar - no po prostu żałosnego gościa, którego nic tylko się wstydzić, a od soboty rano (tak od godz. 9.40) ów Komentator zaczyna coraz wyraźniej dostrzegać w Nim - przez łzy, obowiązkowo przez łzy! - Męża Opatrznościowego Narodu Polskiego. Jeżeli ktoś nie szanował człowieka żywego, obrażając go przy tym aktywnie, to niech teraz jego "żal" wyraża się w zakresie, którego wcześniej nie dał rady opluć. Jak umiera ktoś głupi, to w związku z faktem jego zejścia z tego świata IQ mu raczej nie wzrasta, a podejrzewam, że przy niesprzyjających okolicznościach możne dramatycznie spaść do zera... No, ale to już temat do dysputy teologicznej. Chyba...
Autorce gratuluję trafionego postu. Umówione wizyty lekarskie, dokumenty rozsypane na biurku, ostatnie słowa, które nie zawsze były wyznaniem wiary i miłości... Tak bywa. Najczęściej umierają ludzie żywi, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Chiaro76, dziękuję bardzo.
OdpowiedzUsuńAnonimowy, oczywiście, że przesada nie jest dobra - i że zmiana poglądów o 180 stopni budzi sceptycyzm. Ja jednak, przynajmniej na razie, nie dostrzegłam wystudiowanych gestów czy łez podyktowanych poprawnością polityczną. Ot, zwyczajnie wierzę ludziom, których wspomnienia słyszałam, że są autentycznie zdruzgotani, że współczują rodzinom ofiar, wierzę nawet, że widzą w zmarłych więcej, niż za życia.
I jasne, że życzyłabym im większej przenikliwości i wrażliwości PRZEDTEM - ale też skłamałabym, mówiąc, że ze mną jest inaczej. Po prostu - abstrahując już od tej tragedii - często zauważamy czyjeś pozytywne cechy (zresztą, jakiekolwiek cechy - często w ogóle zatrzymujemy się nad czyimś życiem), gdy pozostaje już tylko wspominać. Truizm, wiem, ale trudno się z tym nie zgodzić.
Nie chcę tu nikogo idealizować - zmierzam tylko do tego, że nawet najostrzejsze spory nie oznaczają, że nie można odczuwać po czyjejś śmierci autentycznego żalu. I jednak pozytywnym zjawiskiem wydaje mi się dostrzeżenie w człowieku jakiejś wartości - nawet, gdy po nim już tylko... buty i telefon głuchy.
A ostatnie zdanie - bardzo celne. Dziękuję za komentarz.
Nic dodać, nic ująć do Twojego wpisu.
OdpowiedzUsuńBardzo trafne spostrzeżenia dotyczące przede wszystkim człowieczeństwa, rodzinnego życia tych osób, które zginęły. Ja mogę to odczuwać jako stratę dla państwa, chociaż nigdy nie interesowałam się zanadto polityką, część z tych osób kompletnie nie kojarzę, a z częścią się nie zgadzam w poglądach i słowach. Jednak dla niektórych, to strata nie tylko kogoś istotnego w strukturach państwowych, ale przecież każdy z tych ludzi był dla kogoś mężem, żoną, siostrą, bratem, ojcem czy matką. A po Twoim wpisie jeszcze wyraźniej mam przed oczami synka Przemysława Gosiewskiego, miłego, cichego i spokojnego 6 czy 7-letniego chłopca, który niecały rok temu przyszedł wraz z całą klasą na prowadzone przeze mnie zajęcia. To on może patrzeć na ten pusty płaszcz...
Masz calkowita racje. Lech Kaczynski byl moim zdaniem niespecjalnie dobrym prezydentem, ale to nie znaczy, ze nie jest mi smutno z powodu jego smierci i smierci innych ofiar. Nie moge mu rowniez odmowic bycia patriota i wierze, ze prywatnie byl wspanialym czlowiekiem. Nie wpadam w panike i nie bede wyglaszac hasel o osieroceniu narodu itp, bo to w demokracji sie nie zdarza. Jest mi smutno i bardzo mi zal rodzin ofiar. Tak samo smutno jest mi za kazdym razem, gdy stanie sie taka tragedia. Zgineli ludzie i tylko to sie liczy, a ich poglady polityczne sa w tym momencie niewazne. Obrzydza mnie postawa tych(Rydzyk), ktorzy probuja w obliczu tragedii dzielic narod i decydowac kto ma prawo oplakiwac ofiary.
OdpowiedzUsuńE.milio, Anonimowy - dziękuję za Wasze komentarze.
OdpowiedzUsuńJa już nie będę komentowac, moje zdanie znasz. :)
OdpowiedzUsuńChciałam Ci tylko powiedziec, że wysłałam Ci maila na gazetowy adres. Nie wiem, czy z niego jeszcze korzystasz bo wygrzebałam go z czeluści skrzynki. Daj mi znac, proszę. Dzięki.
Pyzo, już odpisałam - dziękuję:-)
OdpowiedzUsuńWiele wydarzyło się w narodowej przestrzeni od 11 kwietnia, daty zamieszczenia Twojego wpisu, na tyle mocno, że wiele jest we mnie kontrowersji. Szkoda, że ubywa z dnia na dzień ludzkiego wymiaru tej tragedii, o którym tak prosto i spokojnie napisałaś.
OdpowiedzUsuńNormo, przyznam, że mam podobne odczucia. To znaczy mimo dość trzeźwego - jak sądziłam - spojrzenia na sytuację, nie przypuszczałam, że moja notka tak szybko się zdezaktualizuje. Że dziś będę miała wrażenie, jakbym opisywała stan sprzed wielu tygodni...
OdpowiedzUsuńOczywiście kilkakrotnie kusiło mnie, by napisać o kontrowersjach wawelskich, o perspektywie wyborów, o nowej tendencji nazywania wszystkiego imieniem zmarłego prezydenta... Ale doszłam do wniosku, że skoro ten blog nigdy nie dotyczył spraw społeczno-politycznych, to i tym kwestiom nie poświęcę więcej uwagi. I postaram się, żeby po całej katastrofie zostały mi wspomnienia takie, jak opisałam powyżej.
Dziękuję za Twój komentarz.