czwartek, 10 marca 2011

Urok czytadeł

Głośno było ostatnio o zaniku czytelnictwa w Polsce. Podobno przeszło połowa z nas nie przeczytała w ciągu ostatniego roku żadnej książki. Abstrahując już od analiz umiejętności czytania ze zrozumieniem czy problemu promocji literatury, zastanawiam się – gdzie się podziało czytanie dla przyjemności? Dlaczego zapomnieliśmy, że książki są świetnym źródłem rozrywki?

Przyznam od razu: sama chciałabym czytać więcej. W moim mieszkaniu piętrzą się książki, które wciąż czekają na lekturę; zwłaszcza naukowe. Kiedy jednak jestem wyczerpana pracą, zdezorientowana nadmiarem obowiązków, lubię sięgnąć po wciągającą, prostą powieść. Taką, która natychmiast zaangażuje moją uwagę, wzbudzi ciekawość, każe skupić się na jednym wątku – wyciszając myśli o innych, codziennych sprawach. Słowem – po dobre czytadło.

Skojarzenia z pojęciem czytadła bywają różne – ja lubię określać tak po prostu powieści sprawnie napisane, dopracowane fabularnie, które nie roszczą sobie pretensji do poruszania mojej wrażliwości, ale skutecznie przenoszą w inną rzeczywistość. Książki, które czytam z przyjemnością, od których często nie mogę się oderwać (czasem fundując sobie nieprzespane noce), ale – to znamienne – do których później prawie nigdy nie wracam myślami.
Czytadła to idealne rozwiązanie dla zabieganych – są na tyle przejrzyste, że zanurzamy się w nich błyskawicznie, jak w jeziorze latem – szybko i bez zastanowienia. Znakomite, gdy mamy do dyspozycji np. kwadrans, czekamy na przystanku autobusowym albo próbujemy czytać w hałaśliwym miejscu.

Za bardzo dobre czytadła uważam pogmatwane historie rodzinne tkane przez Kate Morton, gorzko-sentymentalne zwierzenia Susan Fletcher czy stworzone z epickim rozmachem powieści Stiega Larssona (mimo że czasem inspirują mnie do analizowania drugoplanowych szczegółów...;-) Natomiast wśród ostatnio przeczytanych do gustu bardzo przypadła mi powieść Małgorzaty Wardy Nikt nie widział, nikt nie słyszał. Starannie skonstruowana, z umiejętnie dawkowanym napięciem i frapującą tajemnicą z przeszłości (oś fabularną stanowi tu zaginięcie kilkuletniej dziewczynki), skutecznie pochłonęła moją uwagę na kilka wieczorów. Chwilami przejmująca, chwilami niepokojąca – nie pozwalała oderwać się od fabuły.  Zainteresowanym polecam szczegółową recenzję młodej pisarki.

Czytadłom bez wątpienia więcej się wybacza. Przyznaję, że w moim wypadku znacznie lepiej sprawdzają się czytadła kryminalne niż romansowe – jestem w stanie przymknąć oko na zgrzyty psychologiczne, jeśli śledztwo porwie mnie bez reszty; podczas gdy banały w historiach miłosnych sprawiają, że błyskawicznie się niecierpliwię.

Co tu dużo gadać, czytajmy czytadła :-) Wymieniajmy się przykładami tych ciekawych, napisanych żywym językiem, z soczystymi postaciami – aby nie dać się zwieść koszmarkom masowo produkowanym przez wydawnictwa (będącym setnymi reinkarnacjami Bridget Jones albo nieudanymi eksperymentami publikacji bloga). Chętnie poznam tytuły Waszych ulubionych czytadeł – przykłady książek, które po odłożeniu na półkę stały się przezroczyste, a jednak wcześniej, mając swoje pięć minut, absorbowały Was bez reszty.

A na zakończenie – tęczowy regał wyszperany w sieci. Dla wszystkich, którzy – podobnie jak ja – marzą, by przeczytać w tym roku całą gamę książek oraz by mieć w domu osobne pomieszczenie na księgozbiór ;-) Koniecznie z wygodną kanapą i świeżymi kwiatami! ;-)
Zdjęcie z flickra

6 komentarzy:

  1. Zgadzam się w pełni, że czytadło to świetna sprawa i podobnie jak Ty używam tego pojęcia, czytam głównie dużo czytadeł, świetnie sprawdzają się w podróży i jako wieczorny relaks i na wakacjach. Pamiętam, że w wakacje zaczęłam czytać Braci Karamazow i choć bardzo lubię Dostojewskiego i ogólnie autorów rosyjskich, po prostu nie mogłam czytać tej książki na plaży (dodatkowo kupiłam wydanie malutką czcionką, która mnie wykańczała), Bracia wrócili na półkę, kiedyś po nich sięgnę (ale jak kupię inne wydanie), a ja na wakacyjną lekturę wybrałam coś lżejszego.
    Ja też chciałabym mieć pod koniec roku całą gamę przeczytanych książek i też chciałabym czytać więcej.
    Regał i pokój na zdjęciu piękne, choć przypomniały mi zabawną historię opowiadaną przez moją mamę. W czasach, gdy byłam mała, książki trudno dostępne i pamiętam co tygodniowe wizyty z mamą w antykwariacie, żeby coś upolować i wymienianie się książkami z rodziną i znajomymi , mama była z wizytą u pewnej pani i zachwycił ją ogromny regał pełen książek, oczywiście chciała coś pożyczyć do czytania, powymieniać się. Właścicielka kolekcji natomiast, nie bardzo wiedziała co w niej posiada, zbierała książki w kolorach, trochę czerwonych, trochę niebieskich, żeby ładnie wyglądało na półce...

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, ludzie czytają za mało. Kiedyś było więcej czasu na czytanie, a teraz trzeba się nagimnastykować, żeby spędzić wieczór z książką, odkładając na bok inne obowiązki.
    No i Internet. Zabiera duuużo czasu ;) To dlatego ludzie nie sięgają po książki. Łatwiej i szybciej oglądać obrazki on-line, niż wysilić się i przeczytać kilkaset kartek.
    Nie wiedzą co tracą ;) Ja uwielbiam leżeć na plaży lub w ogrodzie na leżaku z "czytadłem" w dłoni. Przenoszę się wtedy w inny świat :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Najfajniejszą historię wyrażającą "miłość do półek pełnych książek" opowiedziała mi kiedyś koleżanka ze studiów. A było to tak... Koleżanka wprowadzała się w akademiku do pokoju, który zajmowały już dwie dziewczyny. Kiedy w dniu kwaterunku weszła do przydzielonego jej lokalu, to z radością zauważyła, że stoją tam półki pełne książek! Jako że lubi czytać ucieszyła się bardzo i w pewnym momencie postanowiła sprawdzić, z jakimi dziełami ma do czynienia, bo - jak myślała: z dbałości o księgozbiór! - wszystkie księgi były obłożone w kolorowy papier. Niestety, po sięgnięciu do na półkę czar prysł... Okazało się bowiem, że wszystkie woluminy to po prostu pudełka po ryżu... Ech. To były czasy, kiedy w Obi czy innym markecie nie można było kupić eleganckich atrap grzbietów książek, ale widać potrzeba wynalazku już w narodzie była i studentki wydziału humanistycznego dały sobie radę!
    A co do czytania, że "za mało", że "to źle", to nie do końca rozumiem, dlaczego niby mielibyśmy się tym przejmować? Zwłaszcza, jeżeli czytanie czytatdeł będziemy postrzegać jako formę rozrywki. A niech się ludzie rozrywają, jak tam kto ma ochotę! ;-) Z ostatnio przeczytanych czytadeł moim faworytem jest książka Pana Manna o tym, jak nie został wirtuozem saksofonu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pamiętam anegdotę znajomego o wizycie w domu Pendereckiego, który ma w hallu półki na książki aż pod sufit. Większość nawet nie jest porozcinana, bo on nie ma czasu tego czytać...

    Przyznam, że też lubię czytadła, choć nie klasyfikuję ich jako książek wyłącznie podróżnych czy wakacyjnych. Pamiętam cudowny pobyt nad morzem w towarzystwie "Kochanicy Francuza" czy upojną podróż do Lublina na stojąco nad "Tako rzecze Zaratustra" ;-) Studia mnie uodporniły na warunki zewnętrzne i jestem w stanie czytać wszystko wszędzie.

    Ale że najczęściej "na warsztacie" mam kilka książek, to jedna z nich to czytadło. Mało ambitne, nieskomplikowane. Dla odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Malina, przypomina mi się felieton Zanussiego, który czytałam parę lat temu. Autor przeciwstawiał się w nim obiegowej opinii, że "w wakacje czyta się literaturę lekką", bo - twierdził - właściwie tylko w czasie urlopu mamy szansę na dłuższą, wnikliwą lekturę. Dlatego warto sięgać wtedy po skomplikowane, wymagające książki, a czytadła serwować sobie na co dzień. Pamiętam, że podobał mi się ten felieton i w sumie przyznałam Zanussiemu rację... ale cóż z tego, skoro na kolejny urlop zabrałam Agathę Christie, Mendozę i Larssona;-) Słowem - podzielam Twój pogląd co do czytania na plaży:-)

    Werando, wizja wylegiwania się teraz na leżaku w ogrodzie przemówiła mi do wyobraźni... Ach, chciałoby się przenieść na weekend w jakieś cieplejsze miejsce!

    my sElf, "Kochanica Francuza" to cudowna książka... Dzięki za przypomnienie:-)

    Arku, pan Mann aktualnie i mnie dostarcza rozrywki - wkrótce o nim napiszę.

    I dzięki wszystkim za historie o kolorowych okładkach, pudełkach ryżu czy nieporozcinanych kartkach. Ja pamiętam anegdotę księgarza, do którego pewien elegancki jegomość zgłosił się po... cztery metry książek. Dowolnych, byle dobrze się prezentowały:-) W czasie studiów z kolei natknęłam się u koleżanki na serię tomów, które bardzo by mi się przydały do jednego egzaminu. Spytałam, czy mogę pożyczyć - na co zjawił się ojciec koleżanki, tłumacząc, że owszem, ale proszę uważać, bo to ich rodzinna lektura - każdy, od dziadków po najmłodsze wnuku, czytał te dramaty, są one dyskutowane w czasie rodzinnych spotkań itp.

    Wypożyczyłam. Kartki okazały się nieporozcinane:-) Bałam się je niszczyć, więc próbowałam czytać, wyginając lekko te połączone strony..;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja mam same czytadła. Zwłaszcza te z fizyki kwantowej mnie kręcą. Biorę sobie takie czytadło i wiem, że jak przeczytam, to będę lepszym człowiekiem. Oczywiście fizyk ze mnie żaden. Mam jeszcze coś z medycyny nuklearnej i biologii molekularnej. Czyta się z zapartym tchem. Ale co tam. Dla takiej lektury można przez chwilę nie oddychać :)

    A tak na serio – to czytadła mają wiele twarzy i łatwiej trafiają pod strzechy niż inna lektura (i tak naprawdę za to je cenię). Chociaż obawiam się, że z perspektywy czasu, to co obecnie nazywamy czytadłem za ileś lat może wejść do obowiązkowego kanonu literatury. Mniej więcej tak jak puszka zupy Campbell została wyniesiona na ołtarze sztuki.

    Apeluję. Czytajmy, to co lubimy. Naturalne nie zapominajmy o eksperymentach z inną lekturą.

    Kończę z tymi truizmami.
    Chciałem tylko zaistnieć i dać znać o mojej duchowej więzi z blogiem :)

    ps. Bardzo mi się podoba pokój z tymi tęczowymi regałami, chociaż kanapę kupiłbym wygodniejszą:)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.