Czas na inaugurację książkowych wspomnień z wakacji. Jakiś czas temu, zachęcona przez Magdę, sięgnęłam po pierwszą część trylogii kryminalnej Stiega Larssona – tom Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Choć do bestsellerów podchodzę sceptycznie, powieść okazała się bardzo wciągająca; mimo sześciuset stron – błyskawiczna w lekturze, i tylko przedurlopowy mętlik sprawił, że czytałam ją parę tygodni. Ostatnie strony – już w Ciovo.
O trylogii Millennium napisano już wiele, oszczędzę Wam więc nadmiaru szczegółów fabularnych (zresztą, znacie moje zdanie – im mniej się ich zna przed lekturą, tym lepiej). Najkrócej mówiąc, powieść Larssona polecam wszystkim wielbicielom rozbudowanych, wielowątkowych historii kryminalnych. Bogactwo faktów, rozmaitość postaci i relacji między nimi czynią tę lekturę naprawdę satysfakcjonującą.
Główny bohater, Michael Blomkvist, to dziennikarz śledczy (kiedyś zresztą mi się śnił ;-), który wskutek splotu niekorzystnych zawodowych okoliczności, staje przed wyzwaniem rozwiązania tajemnicy znanego szwedzkiego rodu. Zagadka, do której Blomkvist podchodzi początkowo bardzo sceptycznie, okazuje się rozległa i prawdziwie intrygująca...
W tle rozpracowywania powikłań rodowych, toczą się perypetie osobiste Blomkvista, piętrzą jego zawodowe problemy (w tym: poważny konflikt z majętnym przedsiębiorcą, Wennerstroemem), a całość zostaje mocno osadzona w rzeczywistości społeczno-politycznej współczesnej Szwecji. Swoistym leitmotivem powieści jest przemoc wobec kobiet, do której odnoszą się motta poszczególnych rozdziałów (nie wiem zresztą, czy nazywanie ich mottami jest celne – są to po prostu cytaty ze statystyk kryminalnych), jak i sam tytuł powieści; temat ten pobrzmiewa też w wielu wątkach historii – na plan pierwszy wysuwając się przy postaci Lisbeth Salander.
Dziełem sztuki powieść Larssona nie jest (niektóre rozwiązania fabularne wydały mi się nieco banalne, motyw umiejętności Salander to moim zdaniem wytrych, który pozwala uzasadnić nawet najbardziej niewiarygodny zwrot akcji, a sam Blomkvist to w moim odbiorze chwilami szwedzkie wcielenie porucznika Borewicza ;-), ale i tak z Mężczyźni... to jeden z najlepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałam. Barwna, nasycona intrygami i detalami fabularnymi opowieść angażuje, pobudza ciekawość i skutecznie odwraca uwagę od reszty świata ;-) A także – zaostrza apetyt na kolejne części cyklu Larssona. Szkoda, że – z powodu przedwczesnej śmierci pisarza – ograniczonego tylko do trylogii.
Główny bohater, Michael Blomkvist, to dziennikarz śledczy (kiedyś zresztą mi się śnił ;-), który wskutek splotu niekorzystnych zawodowych okoliczności, staje przed wyzwaniem rozwiązania tajemnicy znanego szwedzkiego rodu. Zagadka, do której Blomkvist podchodzi początkowo bardzo sceptycznie, okazuje się rozległa i prawdziwie intrygująca...
W tle rozpracowywania powikłań rodowych, toczą się perypetie osobiste Blomkvista, piętrzą jego zawodowe problemy (w tym: poważny konflikt z majętnym przedsiębiorcą, Wennerstroemem), a całość zostaje mocno osadzona w rzeczywistości społeczno-politycznej współczesnej Szwecji. Swoistym leitmotivem powieści jest przemoc wobec kobiet, do której odnoszą się motta poszczególnych rozdziałów (nie wiem zresztą, czy nazywanie ich mottami jest celne – są to po prostu cytaty ze statystyk kryminalnych), jak i sam tytuł powieści; temat ten pobrzmiewa też w wielu wątkach historii – na plan pierwszy wysuwając się przy postaci Lisbeth Salander.
Dziełem sztuki powieść Larssona nie jest (niektóre rozwiązania fabularne wydały mi się nieco banalne, motyw umiejętności Salander to moim zdaniem wytrych, który pozwala uzasadnić nawet najbardziej niewiarygodny zwrot akcji, a sam Blomkvist to w moim odbiorze chwilami szwedzkie wcielenie porucznika Borewicza ;-), ale i tak z Mężczyźni... to jeden z najlepszych kryminałów, jakie ostatnio czytałam. Barwna, nasycona intrygami i detalami fabularnymi opowieść angażuje, pobudza ciekawość i skutecznie odwraca uwagę od reszty świata ;-) A także – zaostrza apetyt na kolejne części cyklu Larssona. Szkoda, że – z powodu przedwczesnej śmierci pisarza – ograniczonego tylko do trylogii.
Ewa, przecież to jest słowo w słowo moja opinia o książce, którą podziliłem się dzisiaj w drodze do butiku warzywno-mięsnego! Znowu to samo, myślałem, że po doktoracie obudzi się Twoje sumienie..
OdpowiedzUsuńDrodzy Czytelnicy! Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, gdy starsze, acz dość niewyszukane rodzeństwo (nie każdy prototyp jest dobry, trzeba przyznać) dobierze się do Waszego bloga, odpowiedź znajdziecie w komentarzach! Nie wskażę, których - niech to pozostanie finezyjną zagadką! ;-)
OdpowiedzUsuńPodobno po śmierci Larssona odnaleziono kolejne utwory, które, być może, uda się wydać. Oczywiście po uregulowaniu spraw spadkowych. Co ciekawe, partnerka autora, nie ma żadnych praw do spadku i jego utworów, co mnie zdziwiło, bo byłem przekonany, że w tak cywilizowanym kraju jak Szwecja związki partnerskie są uznawane przez prawo.
OdpowiedzUsuńHa! Właśnie w cywilizowanych krajach związki partnerskie nie są uznawane przez prawo, zwłaszcza, że nie wiadomo, co to są te "kraje cywilizowane". O jaką cywilizację się rozchodzi? Czy aby nie o "cywilizację śmierci"? Poza tym, co to za związek partnerski, skoro ów ałtor - płci męskiej - bywał z kobietą, a nie z mężczyzną? Z kobietą być, to znaczy na kocich łapach iść przez życie, a nie tkwić w jakimś tam "źwiązku partnerskim". A książki nie czytałem i po tym wszystkim, co tu przeczytałem już wiem, że nie przeczytam, bo ałtor niemoralnie się prowadził i po chamsku umarł, co mnie wkurzyło, na niego zwłaszcza.
OdpowiedzUsuńO rany...;-)
OdpowiedzUsuńKsiążka żeczywiście dobra i godna polecenia na letnie upały.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że pochwaliłas się na LB. Już tyle naczytałam sie pochlebnych recenzji, że chętnie sama przeczytam. Blog supeaśny.
OdpowiedzUsuńsylwiastka
Sylwiastko, już kiedyś chwaliłam się na Stoff (w początkach istnienia bloga), ale wątek pewnie się przykurzył:-) Cieszę się, że wpadłaś!
OdpowiedzUsuń