Ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem akademickich zmagań z Marią Antoniną – a konkretnie: z jej obrazem przefiltrowanym przez wrażliwość Sofii Coppoli. Choć nie jestem szczególną entuzjastką filmu, nie mogłam nie zachwycić się niektórymi ujęciami.
Wśród nich – kadr, który przypomina mi aranżacje tapetowe Cecilii Paredes (oraz towarzyszące im ujęcie z Powrotu do Garden State :)
Wśród nich – kadr, który przypomina mi aranżacje tapetowe Cecilii Paredes (oraz towarzyszące im ujęcie z Powrotu do Garden State :)
Jest to finał sceny, w której Maria Antonina odczytuje kolejny list od matki – przekonującej, że wyłącznie w gestii kobiety leży powołanie do życia potomka. Młoda królowa, coraz bardziej sfrustrowana obojętnością męża i ciężarem oczekiwań społecznych, wtapia się w tło dworskiej codzienności.
Miłego wtorku – wolnego od pożerających człowieka konwenansów czy wyśrubowanych oczekiwań!
P.S. Rokoko euro spoko! ;-)
Miłego wtorku – wolnego od pożerających człowieka konwenansów czy wyśrubowanych oczekiwań!
P.S. Rokoko euro spoko! ;-)
Bardzo lubię dokonania Sophii Coppoli (i jej ojca też :), ale do Marii Antoniny nie potrafię się przekonać. Ze scen zaś najbardziej utkwiły mi Conversy w buduarze ;)
OdpowiedzUsuńptasiu, ja podobnie. "Marii Antoniny" nie uważam za najgorszy film, ale myślę, że za miesiąc nie będę pamiętać żadnych emocji z nim związanych - a oglądałam go ostatnio, i to życzliwie, kilka razy. O, jedyną pozytywną emocją jest to, że w roku premiery wybrałam się na niego sama do kina i to było miłe popołudnie ;)
OdpowiedzUsuńZa to na pewno w mojej głowie pozostaną:
a) soundtrack - waham się, czy nie kupić płyty
b) niektóre kadry, tak bajecznie wystylizowane (buty, tkaniny, ciastka z kremem.. ;), że nadawałyby się jako graficzne śliczności do Kieszeni, i to wystarczyłyby na cały rok! :)