Kilka wrażeń z pierwszego majowego weekendu w Toruniu (uwaga, pisząc weekend,
mam na myśli klasyczny weekend, czyli sobotę i niedzielę z kawałkiem
piątku po pracy). Upłynął przyjemnie, rozpoczynając się od śliwkowych
piw w lokalu Krajina Piva (polecam wszystkim miłośnikom porterów, pilznerów i innych koźlaków) oraz grą w karteczki na czole (z tego miejsca pozdrawia Was Lucky Luke!).
A w ciągu kolejnych dni, skoro dopiero co widzieliśmy Gdańsk, zaserwowaliśmy sobie widok na Toruń z góry. Konkretnie – z wieży ratuszowej:
A w ciągu kolejnych dni, skoro dopiero co widzieliśmy Gdańsk, zaserwowaliśmy sobie widok na Toruń z góry. Konkretnie – z wieży ratuszowej:
Na
pierwszym planie Dwór Artusa, na dalszym – most przez Wisłę, jedyny jak
dotąd most drogowy w Toruniu, co od lat (a właściwie od dziesięcioleci)
jest podłożem groteskowych przepychanek władz miasta. Pamiętam,
że kiedy pojechałam do Wrocławia, byłam oszołomiona m.in. dogodną
liczbą mostów. A widoki dedykuję Pawłowi, który z przyczyn niezależnych spędził na wieży tylko chwilę.
Następnie – krótki pobyt nad jeziorem w Osieku pod Toruniem. Krótki, bo oprócz błękitnego nieba towarzyszył nam intensywny zapach obornika. Co zresztą zostało kwieciście skomentowane przez nastolatkę na plaży – cytuję (i przepraszam): O kurwa, ale kurwi! Czy pomyślelibyście, że do zbudowania zdania wystarczą tylko o i a?
Następnie – krótki pobyt nad jeziorem w Osieku pod Toruniem. Krótki, bo oprócz błękitnego nieba towarzyszył nam intensywny zapach obornika. Co zresztą zostało kwieciście skomentowane przez nastolatkę na plaży – cytuję (i przepraszam): O kurwa, ale kurwi! Czy pomyślelibyście, że do zbudowania zdania wystarczą tylko o i a?
W drodze powrotnej odkrycie, że pod Toruniem, w miejscowości Grabowiec, znajduje się taka ulica!
A na zakończenie – winny mojemu nieustannemu zaciąganiu się w czasie spacerów – bez! Znóóów przyszedł w maj, a w maju...
Przy okazji przypomniała mi się historia z czasów z liceum. Ktoś w szkole opowiadał kiepski dowcip: Jak się nazywa wykastrowany Murzyn? Czarny bez! Jeden z kolegów podchwycił kawał, chcąc najwyraźniej zabłysnąć w towarzystwie, i opowiadał go później w formie:
– Jak się nazywa wykastrowany Murzyn? Czarna porzeczka!
I z tym porzeczkowym akcentem zostawiam Was na nowy tydzień.
A propos porzeczki i bza - moja przyjaciółka ma trzy koty. Starsze nazywają się Porzeczka i Agrest. A od roku ma też rozbrykanego czarnego kociaka, który nie ma jednego oka (a od jakiegoś czasu także innej części ciała, której nie miał Murzyn z dowcipu ;)). I jak ma na imię kot? Bez ;) Bez, bo nie ma oka i tak botanicznie/owocowo pasuje do pozostałej dwójki.
OdpowiedzUsuńnazwa ulicy mnie zniszczyła :D haha
OdpowiedzUsuńSvenson, bardzo ładna historia :-)
OdpowiedzUsuńPsie Wędrówki, wyczytałam gdzieś, że zdjęcia nazwy ulicy na tle małego Grabowca są często brane za fotomontaż :-)
O wspomnianym lokalu piwnym dużo dobrego słyszałam, ale nie udało mi się tam dotrzeć - jeszcze ;) Podzielam uwielbienie dla zapachu bzu. Fajny masz obrus(?) i kankę na bez też :)
OdpowiedzUsuńnino_błękitna, wszystko przed Tobą. Lokal od paru lat znajduje się na Rynku Nowomiejskim, ale w zeszłym roku zmienił lokalizację na inną ścianę rynku - uważaj, żeby nie przegapić :-)
OdpowiedzUsuńObrus dawny z Ikei, kanka z Allegro - dzięki.
Haha, czarna porzeczka rządzi! :))))
OdpowiedzUsuńPonieważ wcześniej zostałem wspomniany jako kolega z liceum, w tym miejscu pozwalam sobie dodać, że choć byłem świadkiem narodzin owej anegdoty, to jednak nie ja przyczyniłem się do jej powstania.
OdpowiedzUsuńAle ogromnie dziękuję, za przypomnienie mi jej :-D
Dobra, dobra, TomaSz-ek, już się nie wyłgasz! ;-P
OdpowiedzUsuńZłotą myśl nastolatki z plaży chyba sobie wyhaftuję na serwetce :D
OdpowiedzUsuń