Zamówiłam tę książkę parę miesięcy temu w uniwersyteckiej bibliotece, kiedy egzemplarz figurował tam jeszcze tylko wirtualnie. I nie mogło być lepszego momentu na otrzymanie Dziewczynki, która widziała zbyt wiele, niż ubiegły weekend. Czas, który miałam zaplanowany co do minuty, rozpięty między czterema różnymi rodzajami obowiązków, i po którym (a właściwie – już w przerwie poniedziałkowej konferencji) rzuciłam się w wir lektury. Oczekując błyskawicznego zaangażowania, uwolnienia myśli od pracy, szybko działającego leku na sfatygowany umysł.
I dostałam to. Być może pamiętacie, że kiedyś dzieliłam się z Wami swoją receptą na idealne czytadło. Podkreślałam, że oczekuję frapującej historii – za to nie spodziewam się np. że książka zabawi w mojej głowie na dłużej (i nawet nie wykazuję w tym kierunku przesadnej gościnności ;-)
Dziewczynka, która widziała zbyt wiele z pewnością wpisuje się w tę charakterystykę, bo pochłonęła moją uwagę w lot. Choć podobała mi się mniej, niż Nikt nie widział, nikt nie słyszał tej samej autorki. Pamiętam, że tamta powieść mnie poruszyła (może dlatego, że zaginięcie bliskiej osoby figuruje w mojej głowie na jednym z pierwszych miejsc wśród możliwych życiowych potworności), a tu, mimo nie mniej dramatycznej fabuły, wydawałoby się – dramaturgicznego "pewniaka" (przemoc wobec dziecka), nie opuszczało mnie wrażenie pewnego wystudiowania, akademickiego tonu, historii, którą owszem, rozumiem, ale w którą niezupełnie wierzę. Przykładem finałowa decyzja głównej bohaterki, dla mnie ciut wydumana.
Niemniej książka spełniła swoje zadanie – ostatnie sto stron, gdy Warda stopniowo rozwiązuje wszelkie sekrety i ujawnia przykurzone wspomnienia, czytałam z wypiekami na twarzy – więc polecam ją do pociągu, na plażę czy do niezobowiązującej, weekendowej lektury (mimo twardej tematyki). Chętnie sięgnę też po kolejne powieści Wardy, która wyrasta w moim prywatnym rankingu na jedną z najlepszych autorek polskich czytadeł.
P.S. Okładkę wstawiam niechętnie, bo kojarzy mi się z masowymi produkcjami literackimi z cyklu rodzinne dramaty. Nie zniechęcajcie się ;-)
P.S. Okładkę wstawiam niechętnie, bo kojarzy mi się z masowymi produkcjami literackimi z cyklu rodzinne dramaty. Nie zniechęcajcie się ;-)
Ewenemencie, a czy ta książka jest drastyczna? Zachęciła mnie Twoja recenzja (mam ochotę właśnie na powieść, która "porwie mnie" w inną rzeczywistość), ale źle znoszę wszelkie fabuły związane z przemocą wobec dzieci, nie daję rady tego czytać po prostu :( Stąd pytanie.
OdpowiedzUsuńCzytałam zaraz po premierze:) i bardzo mi się podobała. Również uważam, że Warda to świetna autorka wciągających, popularnych powieści - dla mnie dużo lepsza niż np. słynna Jodi Picoult.
OdpowiedzUsuńPolu, szczególnie drastyczna nie jest (porównując np. z łamaniem kości u Krajewskiego ;-), ale pewne rzeczy zostają powiedziane dosadnie. Na Twoim miejscu jednak bym spróbowała.
OdpowiedzUsuńAnonimowy, zgadzam się w 100% co do Picoult. Warda zyskuje w moich oczach choćby dzięki temu, że jej powieści są krótsze, bardziej skondensowane - a bez trudu można byłoby je rozdmuchać jak picoultowe ;-)