Once to film skrojony na zimowe popołudnie – prosty, niezobowiązujący, nieco senny i pełen nastrojowej muzyki. Zrealizowana przy pomocy skromnych środków, opowieść o dwojgu ludzi, którzy odnajdują się w Irlandii dzięki miłości do muzyki – urzeka wdziękiem i bezpretensjonalnością. I nawet jeśli chwilami jest trochę naiwna czy przewidywalna, to przymykamy na to oko.
Główny bohater, Guy, (w tej roli Glen Hansard, lider irlandzkiej grupy The Frames) na co dzień zajmuje się naprawą odkurzaczy, a w wolnym czasie komponuje, śpiewa (rozpamiętując dawną miłość) i snuje marzenia o nagraniu płyty. Podczas ulicznego występu zauważa go niepozorna dziewczyna (Marketa Irglova, wokalistka i pianistka z Czech) – imigrantka, sprzedająca gazety przechodniom. I, jak się wkrótce okazuje, również miłośniczka muzyki.
Główny bohater, Guy, (w tej roli Glen Hansard, lider irlandzkiej grupy The Frames) na co dzień zajmuje się naprawą odkurzaczy, a w wolnym czasie komponuje, śpiewa (rozpamiętując dawną miłość) i snuje marzenia o nagraniu płyty. Podczas ulicznego występu zauważa go niepozorna dziewczyna (Marketa Irglova, wokalistka i pianistka z Czech) – imigrantka, sprzedająca gazety przechodniom. I, jak się wkrótce okazuje, również miłośniczka muzyki.
Akcja Once koncentruje się na kilku dniach, spędzonych wspólnie przez tych dwoje – na ich zdawkowych rozmowach i całkiem wyczerpujących zwierzeniach, prowadzonych przez muzykę. Wiele w tej prostej historii tęsknoty i melancholii, ale nie brak i komizmu – zawsze z uśmiechem będę wspominać obraz bohaterki, która spaceruje z Guyem, ciągnąc za sobą odkurzacz ;-)
Kariera Once zaczęła się od entuzjastycznego przyjęcia na festiwalu w Sundance (Nagroda Publiczności) i szybko objęła cały świat. To ciekawe, że tak skromna historia zjednała sobie tylu widzów – reżyser, John Carney, planował początkowo sprzedawać film tylko w zestawie z płytami The Frames, nie wprowadzać go w ogóle do kinowej dystrybucji. Cieszę się, że ostatecznie podjął inną decyzję – dzięki temu Once wzbogaca moją kolekcję kina uroczego ;-) – i jest pierwszym filmem muzycznym w tej kategorii.
Nie mogę pominąć pragmatycznego wymiaru recenzji ;-) Otóż – dla kogo Once nadaje się na prezent? Z pewnością dla miłośników prostych opowieści, dalekich od hollywoodzkiej dosłowności, dla wielbicieli Irlandii (te pejzaże!), zwolenników musicalu – bo Once to jego współczesna wariacja, wreszcie – dla pasjonatów U2 (Bono to podobno fan The Frames – tak przynajmniej głosi tekst promocyjny na wydaniu dvd ;-)
Rzadko sięgam do trailerów, ale tym razem polecam – trafnie oddaje atmosferę filmu, pobudza apetyt na muzykę, a przy tym nie zdradza za wiele – bo w Once fabuła pozostaje właściwie tłem, osnową dla historii, którą opowiada muzyka.
A na melancholijny środowy wieczór – Falling Slowly (nagrodzony Oscarem 2008 dla najlepszej piosenki) w wykonaniu odtwórców głównych ról. Celowo wybrałam fragment „żywy”, a nie – ze studia nagraniowego – moim zdaniem ma więcej wdzięku.
P.S. 1 Ponieważ niewiele w tym utworze słychać Markety Irglovej, polecam jeszcze ten kawałek z soundtracku.
P.S. 2 Ostatnio doszłam do wniosku, że jesienno-zimowa depresja objawia się u mnie nie zniechęceniem i frustracją, lecz – rzewnością i nadmierną skłonnością do wzruszeń. Bierzcie na to poprawkę, czytając powyższą recenzję ;-)
O, fajnie że przypomniałaś o tym filmie :). Widziałam już jakiś czas temu i zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, a teraz stoi gdzieś na półkach. Czas go sobie powtórzyć!
OdpowiedzUsuńJa zrobiłam podejście do niego w zeszłym tygodniu. Niestety nie trafił na mój odpowiedni nastrój:(
OdpowiedzUsuńwidziałem kiedyś w kinie - właśnie przejazdem w Irlandzku;) - mam też na dvd, ale od dwu lat stoi nierozpakowane na półce - może to będzie impulsem, by powtórzyć..
OdpowiedzUsuńchoć tyle innych zaległych i bieżących do obejrzenia..
podoba mi się Twoja kategoria "kino urocze" i to co do niej wcześniej wrzuciłaś, chętnie obejrzę "Once" jak gdzieś znajdę, bo ja zimą też się robię trochę ckliwa.
OdpowiedzUsuńBesame, zdecydowanie warto sobie przypomnieć. Choćby włączając "Once" jak płytę z muzyką - i pozwalając Glenowi i Markecie brzdąkać sobie w tle ;-)
OdpowiedzUsuńLi, może innym razem? A przy okazji - właśnie znalazłam Twojego bloga "projekt i..." i zachwycił mnie paryski hotel! Ach, chciałoby się teleportować...
G8, nie zastanawiaj się, tylko oglądaj ;-P
Malino, cieszę się, że kategoria "uroczych" przypadła Ci do gustu - mam nadzieję, że wkrótce dodam do niej coś jeszcze.
obejrzane, wczoraj:)bardzo sympatyczny film, przyjemna muzyka, dobrze spędzony leniwy wieczór, bo ja ciągle trochę przeziębiona.
OdpowiedzUsuńO, zrecenzowałaś "Once" :)
OdpowiedzUsuńJeden z moich ulubionych filmów.
Powiem uczciwie - nigdy, naprawdę nigdy wcześniej nie widziałam musicalu, w którym muzyka pojawiałaby się naturalnie, zawsze stuprocentowo uzasadniona i idealnie pasująca. Tak jak tu.
Dla odmiany w zwykłych musicalach ludzie mówią i nagle, zupełnie nienaturalnie, wyłącznie dlatego, że taka jest koncepcja filmu, zaczynają śpiewać. Musicale z natury są sztuczne. Once jest musicalem i jednocześnie jest totalnie naturalny.
Niesamowicie klimatyczny i ciepły film, a do tego zaskakujący i niesztampowy, co się filmom uroczo-romantycznym raczej nie zdarza.
Oczywiście byłam w kinie, mam dvd i osobno płytę z muzyką :)
Do koncepcji trailera bardziej pasuje mi ten filmik. Lepiej przekazuje klimat filmu, który jednak nagrywano w Irlandii, a nie w Czechach ;)
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=726SFblz9Lk
A nie, trailer też wstawiłaś, w linku :)
OdpowiedzUsuńMaith, cieszę się, że i Tobie się podobał :-) Co do musicali, masz rację - w "Once" piosenki są bardzo płynnie wkomponowane (nomen omen) w całość, wpisują się w przebieg fabuły.
OdpowiedzUsuńChoć dla mnie osobiście nie jest to szczególny atut, bo musicale lubię (przepadam np. za "Chicago" :-)