wtorek, 28 grudnia 2010

Ten instytut i tamta kobieta

Podobno w Nowy Rok nie powinno się wkraczać z długami, więc postanowiłam umieścić tu parę zaległych relacji. Na pierwszy ogień idzie koncert zorganizowany przez toruńską inicjatywę kulturalną Instytut B61. O Instytucie wspominałam już wcześniej, przy okazji Kina Bezdomnego (który to wpis przysporzył mi w komentarzach diagnozy choroby psychicznej – ciekawe jak będzie tym razem ;-). Na 9 grudnia przewidziano akcję zatytułowaną KTOŚ, na którą wybrałyśmy się z Olą, złaknione emocji muzyczno-teatralnych.
Co mi się podobało?
1. Ogólna koncepcja całości. Impreza, prowadzona przed dwóch toruńskich aktorów (m.in. Krystiana Wieczyńskiego) rozpoczęła się odkryciem śmierci tajemniczej świadomości Giselle. Na oczach widzów rozegrała się seria dramatycznych zdarzeń – od znalezienia ciała kobiety, poprzez rozpaczliwe okrzyki i gesty aktorów, po ogłoszenie śledztwa. Dalsze działania służyły więc rozwiązywaniu rzekomej zagadki: wędrując między toruńskimi kamienicami, ich piętrami i pomieszczeniami, słuchaliśmy występów muzyków, a jednocześnie zdobywaliśmy kolejne wskazówki dotyczące tego, kto zabił Giselle. Lubię akcje z pomysłem, więc sama idea narracji towarzyszącej koncertowi i spajającej poszczególne utwory muzyczne przypadła mi do gustu.
2. Artyści, a szczególnie Katarzyna Groniec. Zawsze słucham jej – i oglądam ją – z przyjemnością; tu artystka wystąpiła na laboratoryjnym łóżku, otoczona tajemniczą aparaturą, pozbawiona rąk i nóg. Śpiewała z zamkniętymi oczyma, z głową przechyloną na bok, lecz nawet w takich warunkach jej Tamta kobieta zabrzmiała przejmująco. Artystce akompaniował Bogdan Hołownia... który zresztą chwilę wcześniej grał z wybranymi uczestnikami w szachy ;-) Poniżej podstawowa wersja Tamtej kobiety – mam nadzieję, że kiedyś uda mi się usłyszeć ponownie instytutowy remiks.

Duży plus więc za to, że Instytutowi udało się namówić na udział w akcji takie postaci, jak Groniec, Hołownia, Tomasz Stańko czy bracia Waglewscy (występ Kim Nowak był drugim po Groniec, który z pewnością zapamiętam).
3. Kamienice nocą. Możliwość przespacerowania się korytarzami budynków Bydgoskiego Przedmieścia (zresztą, tej dzielnicy Torunia muszę kiedyś poświęcić oddzielną notkę), zwiedzenia starej szkoły muzycznej, przyjrzenia się paru pięknym futrynom czy schodom... tak, to jest to, co ewenement lubi najbardziej.
Co mnie rozczarowało?
1. Organizacja. Znowu, jak podczas Kina bezdomnego czy akcji Wielkie Zderzenie na PKP (o niej w końcówce notki), impreza mocno się przesunęła – czekałyśmy z Olą 40 minut. Słabo. Również zgrzyt czasowy spowodował, jak sądzę, że z pierwszego budynku do drugiego kazano nam przebiec parę przecznic – co niektórzy zrobili, ale inni – nie mający ochoty lub obuwia) do nieprzewidzianego sprintu po śniegu – już nie, w rezultacie czego od razu byli spóźnieni na ciąg dalszy.
 

Na niekorzyść przebiegu imprezy zadziałała też, niestety, liczba osób – kolejne „przystanki” w śledztwie odbywały się w salach, gdzie z trudem mieścili się widzowie, więc niektórzy po prostu nie słyszeli słów prowadzących (a te, przypomnę, zdradzały uczestnikom kolejne elementy kryminalnej układanki). Mnie zaintrygowała koncepcja całej opowieści, więc z determinacją przepychałam się naprzód), ale grupie osób przypadły miejscówki np. w korytarzu – i ich blogowa relacja z imprezy mogłaby w ogóle nie objąć śledztwa w sprawie Giselle, czyli – teoretycznie – trzonu scenariusza akcji (!).

Do tych mniej przepychających się należała zresztą Ola, z punktu widzenia której partie teatralne były nieczytelne, a spacery między piętrami wprowadzały tylko niepotrzebny zamęt. Tłok i poślizgi czasowe zaszkodziły więc płynności przedsięwzięcia i, niestety, spójności opowieści. Rozumiem więc widzów, których cytuje jeden z recenzentów:

[Publiczność] złościła się, że „Stańko tylko na minutę”, i grymasiła często, pytała: „Czy na to wydaliśmy 40 zł?”. Odpowiadam, że „tak” i jednocześnie gratuluję. [...] Luksus to domena telewizyjnych show i seansów w multipleksach. [źródło]
Mimo że bardzo mi się podoba pomysł Instytutu na zacieranie granic na linii artysta-odbiorca, mimo że lubię sztukę wyprowadzaną poza salony, to wyłażenie szwów organizacyjnych naprawdę psuje jej odbiór. A między plastikową scenerią Tańca z gwiazdami czy multipleksów, a spartańskim lub ultrakrótkim koncertem, jest spora przestrzeń do zagospodarowania. Co nie zmienia faktu, że dla samej Groniec warto było się wybrać na ten koncert.
Po imprezie, gdy wyszłyśmy z Olą na ośnieżone ulice...
 ...i wymieniłyśmy się wrażeniami, doszłyśmy do wniosku, że warto wybrać się na akcję Instytutu B61... za parę lat ;-) Bo wtedy, mamy nadzieję, trwać będzie konwencja połączenia koncertu, spektaklu i performance'u, a i wyszlifowane zostaną potknięcia organizacyjne. I być może akcje Instytutu przestaną robić wrażenie nieformalnych imprez, zrzeszających głównie studentów (którym godzina w te czy wewte nie robi różnicy), a wyrosną na pełnokrwiste, nowoczesne przedsięwzięcia kulturalne. Trzymamy kciuki!
A dla zainteresowanych informacja, że dziś kolejna odsłona twórczych działań Instytutu B61 –  urodzinowy koncert z udziałem m.in. Marii Peszek i Tymona Tymańskiego. Gdzie? W OdNowie, która stała się ostatnio częstym gościem na łamach Kieszeni (patrz: Lubomski i Ciechowski).
Na zakończenie garść wspomnień z Wielkiego Zderzenia – akcji, na którą wybraliśmy się z R. we wrześniu, a podczas której na dworcu śpiewał m.in. Mariusz Lubomski, w wagonie – Sofa (świetne wykonanie!), a w tle lśnił szyld z dawnego toruńskiego hotelu Kosmos (że Kieszenie lubią stare szyldy, nie muszę przypominać). Jak dotąd, ta akcja Instytutu zrobiła na mnie największe wrażenie – może dlatego, że była pierwszym kontaktem z tą grupą, może z powodu charyzmy prowadzących, a może błyskotliwości scenariusza.
Zdjęcia ze strony PKP

5 komentarzy:

  1. Kurczę, chyba różne grupy miały innych prowadzących, bo u mnie Wieczyńskiego nie było. Za to był Tchórzelski z Teatru Horzycy.

    A te niebieskie zdjęcia (z Hołownią i nogami:), to Twoje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy, prowadzący byli różni - widziałam w relacjach prasowych zdjęcia Tchórzelskiego wystylizowanego na naukowca, podczas gdy u nas Wieczyński i jego towarzysz (niestety nie kojarzę nazwiska) byli przebrani za... parę młodą ;-) A niebieskie zdjęcia moje.

    A przy okazji podzielę się z Wami blogowym spostrzeżeniem - niedawno dodałam sobie do Kieszeni taki gadżet, który pod notką zamieszcza linki do trzech "zbliżonych wpisów". I wszystko fajnie, podoba mi się, ale... za cholerę nie mogę dociec, jakim kryterium się szanowny gadżet kieruje ;-) Spodziewałabym się, że to będą notki z tej samej kategorii - ale nie, to nie zawsze się zgadza. Gdyby ktoś odkrył klucz, proszę o oświecenie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Urodzinowy jabłecznik Instytutu był wysokojabłkowy;)

    Czasem zaglądam do Torunia, tylko coś nie mogę spotkać Ciebie i kotów. A tak bardzo rozglądam się za znajomymi krokami i rozmachanymi rączkami:)

    Głos z Kaszub

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię Twoje recenzje - nie byłem na koncercie, a czytam z przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 40 zetów to kosztowało? Masakra...

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.