Za mną inspirujący weekend w Poznaniu. Wcześniej znałam to miasto bardzo słabo, choć odwiedzałam je – co uświadomiłam sobie ostatnio z zaskoczeniem – niejednokrotnie. Zwykle jednak były to krótkie wizyty tematyczne – wycieczka szkolna do Palmiarni, wyjazd z koleżanką, która składała papiery na UAM, pół dnia spędzonego na konferencji naukowej w czasie studiów, sesja zdjęciowa do pracy – czyli cały dzień w studiu pewnego poznańskiego fotografa, pojedyncze spotkania służbowe, przystanek między lotniskiem a powrotem do Torunia... W ostatni piątek, w przeddzień wyjazdu, znalazłam nawet w pamiętniku (trochę późniejszym niż ten) zapiski:
Z Palmiarni poszliśmy do MacDonalda. Cieszę się, bo byłam tam pierwszy raz w życiu! Ja zamówiłam McChicken Menu, a Paweł szejka (to takie rozpuszczone lody – pycha!!!).
Ach, te cudowne wspomnienia dzieci epoki deficytów ;-) W każdym razie dotąd pojedyncze skojarzenia z Poznaniem nie składały mi się w żaden konkretny obraz, były rozmyte – trudno byłoby mi nawet powiedzieć, czy lubię to miasto (ot, i ezoteryczny Poznań ;-). Tym razem udało mi się wydeptać w Poznaniu trochę własnych ścieżek – wkrótce napiszę więcej.
Tymczasem serwuję Wam akcent biurowy – w sam raz na powszedni poniedziałek (i na skojarzenia z czasami młodości ;-) Dyskietka wykonana z papieru przez studio Zim and Zou. Precyzja odwzorowania elementów naprawdę robi wrażenie!
Z Palmiarni poszliśmy do MacDonalda. Cieszę się, bo byłam tam pierwszy raz w życiu! Ja zamówiłam McChicken Menu, a Paweł szejka (to takie rozpuszczone lody – pycha!!!).
Ach, te cudowne wspomnienia dzieci epoki deficytów ;-) W każdym razie dotąd pojedyncze skojarzenia z Poznaniem nie składały mi się w żaden konkretny obraz, były rozmyte – trudno byłoby mi nawet powiedzieć, czy lubię to miasto (ot, i ezoteryczny Poznań ;-). Tym razem udało mi się wydeptać w Poznaniu trochę własnych ścieżek – wkrótce napiszę więcej.
Tymczasem serwuję Wam akcent biurowy – w sam raz na powszedni poniedziałek (i na skojarzenia z czasami młodości ;-) Dyskietka wykonana z papieru przez studio Zim and Zou. Precyzja odwzorowania elementów naprawdę robi wrażenie!
Więcej misternej papierniczej elektroniki znajdziecie tutaj. Mnie poza dyskietką urzekła kaseta i walkman. Miłego dnia!
Gdybym nie przeczytał, że to jest z papieru, nigdy bym nie uwierzył:)
OdpowiedzUsuńsmakowicie wygląda ta dyskietka. Ciekawe, czy ktoś wpadnie na pomysł, aby były jadalne :)
OdpowiedzUsuńPoznań to okropne miasto.
OdpowiedzUsuńLubię czytać Twój blog,a szczególnie wpisy o Toruniu. Miasta, w którym mieszkałam przez 2 lata. Niestety zmuszona przeprowadzką do Poznania, utraciłam swoje ukochane miejsce.
Od roku kombinuję jakby tu stąd uciec:).
Poznań- miasto okropnych doznań...
zabija romantyzm i wiarę w ludzi.
A mi się w Poznaniu bardzo podoba. Spędziłam tydzień, kilka lat temu, na VII biennale tańca współczesnego, biegałam na warsztaty tańca i jogę, biegałam po mieście, wieczorem po knajpach, na weekend dojechała przyjaciółka, która studiowała w Poznaniu i pokazała mi jeszcze więcej, w mieście można się zakochać.
OdpowiedzUsuńWe wspomnieniach nie jesteś odosobniona, pierwsza wizyta McDonalds w Niemczech, jako dziecko, czekałam na każdy kolejny wyjazd do Niemiec, żeby iść na cheeseburgera:)
Anonimowy, prawda?
OdpowiedzUsuńAndrzej, jestem pewna, że prędzej czy później ktoś na to wpadnie - ostatnio widziałam jadalne telefony komórkowe ;-)
Anonimowy, przykro mi, że masz z Poznaniem tak przykre doświadczenia. Mnie nie chwycił za serce, ale tym razem wzbudził naprawdę dużą sympatię. Przesyłam pozdrowienia dla Ciebie - od Torunia :-)
Malino, Twój opis tygodnia w Poznaniu brzmi dokładnie, jak moja przygoda z Krakowem, która zaowocowała zadurzeniem się w tym mieście! ;-) Wprawdzie w moim przypadku nie był to taniec, ale teatr (w czasie studiów należałam do koła teatrologicznego), ale tych parę dni biegania na spektakle i łażenia po mieście wyznaczyło w mojej głowie ideał zwiedzania miasta.