Lubię Grega Zglińskiego. Odkąd na festiwalu Tofifest zachwyciłam się Całą zimą bez ognia, a potem wysłuchałam rozmowy z reżyserem – doszłam do wniosku, że twórca i ja mamy bardzo podobne oczekiwania wobec kina, podobne środki wyrazu uważamy za najciekawsze... no, można powiedzieć, że filmowo jesteśmy ulepieni z tej samej z-gliny ;-) Dlatego twórczość reżysera śledzę z dużym zainteresowaniem.
Wymyk mnie nie zawiódł. Film wciąga od pierwszego ujęcia – Zgliński mocnym manewrem scenariusza (dosłownie i w przenośni) wprowadza nas w akcję. Poznajemy dwóch braci – starszego (Robert Więckiewicz) i młodszego (Łukasz Simlat), pomiędzy którymi toczy się swoista rywalizacja. Wkrótce orientujemy się, że mężczyźni wspólnie prowadzą firmę, zajmującą się sprzedażą usług internetowych, wydają się dobrze porozumiewać, ale ewidentnie istnieje między nimi napięcie, przestrzeń, w której bezustannie ścierają się męskie ambicje...
Właśnie wokół wzajemnej relacji braci osnuty jest scenariusz (inspirowany opowiadaniem Cezarego Harasimowicza) – cała opowieść to przejmująca, subtelna, a chwilami zatrważająca refleksja nad więzią między Robertem a Jerzym. Więcej o fabule nie warto wiedzieć przed seansem, wierzcie mi.
Moim zdaniem Wymyk to znakomity film – wiarygodny i przenikliwy. Choć kameralny i zrealizowany powściągliwie (bez sentymentalizmu i melodramatycznych akcentów), to poruszający i wielowymiarowy. W temacie męskich ambicji przemawia do mnie zdecydowanie bardziej, niż – nieco zbyt dosłowny – Chrzest Marcina Wrony.
Jest w tym filmie parę rewelacyjnych scen (palce rwą mi się, żeby je wymienić, ale nie chcę zdradzać). Nie zawodzi również aktorstwo – wielbicielką Roberta Więckiewicza jestem od lat (scenariusz Wymyku powstawał podobno z myślą o nim), ujęli mnie również Łukasz Simlat oraz Gabriela Muskała (filmowa żona Alfreda, a prywatna – Zglińskiego :-)
Ze słabości – jak na kino tak subtelne, pozbawione dosłowności i oparte na niuansach – zbyt łopatologicznie, moim zdaniem, potraktowano motyw poczucia winy. Otóż w pewnym momencie przebieg akcji sygnalizuje nam ten problem – i wypowiedzi ojca Alfreda (w tej roli Marian Dziędziel) natychmiast powtarzają go i... międlą. W rezultacie udział ojca sprowadza się niemal tylko do strofowania syna, co czyni go – niepotrzebnie – postacią jednowymiarową i nieco groteskową *.
Drugi minus, trochę z przymrużeniem oka – długość filmu, zakończenie pozostawiło we mnie niedosyt, z przyjemnością śledziłabym ciąg dalszy tej opowieści :-)
Mimo drobnych zastrzeżeń, Wymyk polecam z absolutnym przekonaniem. A po seansie zachęcam też do lektury wywiadu Sobolewskiego z reżyserem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* Obecność Dziędziela i Więckiewicza w jednym filmie cieszyła mnie, bo lubię obu aktorów – ale w trakcie seansu dowiedziałam się, że wnioski z ich wspólnej gry mogą być różne. Jak powiedziała dziewczyna z rzędu za mną, patrząc na ulotkę: Dziędziel, Więckiewicz... Ty, no wybrali dwa największe pasztety polskiego kina! ;-)
Wymyk mnie nie zawiódł. Film wciąga od pierwszego ujęcia – Zgliński mocnym manewrem scenariusza (dosłownie i w przenośni) wprowadza nas w akcję. Poznajemy dwóch braci – starszego (Robert Więckiewicz) i młodszego (Łukasz Simlat), pomiędzy którymi toczy się swoista rywalizacja. Wkrótce orientujemy się, że mężczyźni wspólnie prowadzą firmę, zajmującą się sprzedażą usług internetowych, wydają się dobrze porozumiewać, ale ewidentnie istnieje między nimi napięcie, przestrzeń, w której bezustannie ścierają się męskie ambicje...
Właśnie wokół wzajemnej relacji braci osnuty jest scenariusz (inspirowany opowiadaniem Cezarego Harasimowicza) – cała opowieść to przejmująca, subtelna, a chwilami zatrważająca refleksja nad więzią między Robertem a Jerzym. Więcej o fabule nie warto wiedzieć przed seansem, wierzcie mi.
Moim zdaniem Wymyk to znakomity film – wiarygodny i przenikliwy. Choć kameralny i zrealizowany powściągliwie (bez sentymentalizmu i melodramatycznych akcentów), to poruszający i wielowymiarowy. W temacie męskich ambicji przemawia do mnie zdecydowanie bardziej, niż – nieco zbyt dosłowny – Chrzest Marcina Wrony.
Jest w tym filmie parę rewelacyjnych scen (palce rwą mi się, żeby je wymienić, ale nie chcę zdradzać). Nie zawodzi również aktorstwo – wielbicielką Roberta Więckiewicza jestem od lat (scenariusz Wymyku powstawał podobno z myślą o nim), ujęli mnie również Łukasz Simlat oraz Gabriela Muskała (filmowa żona Alfreda, a prywatna – Zglińskiego :-)
Ze słabości – jak na kino tak subtelne, pozbawione dosłowności i oparte na niuansach – zbyt łopatologicznie, moim zdaniem, potraktowano motyw poczucia winy. Otóż w pewnym momencie przebieg akcji sygnalizuje nam ten problem – i wypowiedzi ojca Alfreda (w tej roli Marian Dziędziel) natychmiast powtarzają go i... międlą. W rezultacie udział ojca sprowadza się niemal tylko do strofowania syna, co czyni go – niepotrzebnie – postacią jednowymiarową i nieco groteskową *.
Drugi minus, trochę z przymrużeniem oka – długość filmu, zakończenie pozostawiło we mnie niedosyt, z przyjemnością śledziłabym ciąg dalszy tej opowieści :-)
Mimo drobnych zastrzeżeń, Wymyk polecam z absolutnym przekonaniem. A po seansie zachęcam też do lektury wywiadu Sobolewskiego z reżyserem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* Obecność Dziędziela i Więckiewicza w jednym filmie cieszyła mnie, bo lubię obu aktorów – ale w trakcie seansu dowiedziałam się, że wnioski z ich wspólnej gry mogą być różne. Jak powiedziała dziewczyna z rzędu za mną, patrząc na ulotkę: Dziędziel, Więckiewicz... Ty, no wybrali dwa największe pasztety polskiego kina! ;-)
Fajnie, że o nim napisałaś - wahałem się czy iść, a teraz myślę, że to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńO rany, te "pasztety" mnie rozbroiły :))
OdpowiedzUsuńOglądałam - cudowny film.
OdpowiedzUsuń