Wróciłam właśnie do domu po cudownym weekendzie, otworzyłam okna, nakarmiłam koty, włączyłam telewizor... i nie zdążyłam jeszcze pomyśleć nieuniknionego: Szkoda, że weekend już się kończy, gdy z ekranu rozległo się tytułowe zdanie – cytat z Mrożka.
I pomyślałam: Może to dobra wróżba, może jutrzejszy dzień, choć powszedni, zachowa coś z sielskości weekendu? :-) Może fragment rozdania nagród Nike będzie moim horoskopem na jutro? Zresztą, nie może, po prostu – niech będzie! Zaanonsujmy go zatem – szanowni Państwo, nadchodzi wspaniały PONIEDZIAŁEK!
I pomyślałam: Może to dobra wróżba, może jutrzejszy dzień, choć powszedni, zachowa coś z sielskości weekendu? :-) Może fragment rozdania nagród Nike będzie moim horoskopem na jutro? Zresztą, nie może, po prostu – niech będzie! Zaanonsujmy go zatem – szanowni Państwo, nadchodzi wspaniały PONIEDZIAŁEK!
Obrazek stąd
A dlaczego weekend był cudowny? Bo udało się wycisnąć z niego tyle przyjemności, ile mi się marzyło. Słysząc w piątek zapowiedzi pięknej pogody, postanowiliśmy z R. nacieszyć się jesienią (uwielbiam jesień i wiosnę, tymczasem te pory roku coraz słabiej zaznaczają się w kalendarzu – ginąc między porą ciepłą a porą zimną...). Dlatego pół soboty spędziliśmy na spacerze-biegu po toruńskich lasach (co dostarczyło mi niemałej satysfakcji – nie jestem dobra w biegach, a ten jesienny maraton zachęcił mnie do dalszych prac nad kondycją :-). Potem zjedliśmy pyszny obiad w pokoju oblanym słońcem (bardzo lubię nasz duży pokój w słoneczne dni, ok. 14-15, czyli w porze, gdy – niestety – zwykle nie ma nas w domu; ma wtedy niesamowicie dużo światła, wprost zaprasza do wylegiwania się na kanapie), następnie udaliśmy się na drzemkę...
I to dopiero było coś! :-) Nie żartuję, wstałam po tej drzemce jak nowo narodzona, a że ostatnio walczę z bezsennością, każda chwila spokojnego, ciągłego snu wydaje mi się bezcennym zastrzykiem energii. Wieczór spędziliśmy na oglądaniu filmów, piciu gorącej czekolady o północy i pakowaniu – bo dziś rano R. wyruszył, niestety, w tygodniową podróż służbową. Ja natomiast... spakowałam koty i książkę i pojechałam do zaprzyjaźnionego ogrodu! :-)
I tu dopiero jesień ujawniła się w świetnej postaci! Jeśli w tym tygodniu nadejdą nagłe przymrozki albo kraj zaleją hektolitry deszczu, będę mogła przypomnieć sobie te chwile: widziałam liście w żółtych i czerwonych kolorach, wylegiwałam się na leżaku, wpatrzona w _całkowicie_ bezchmurne niebo (urozmaicone tylko kluczem rozwrzeszczanych gęsi :-) i opalając twarz (na upartego można było założyć bikini i swobodnie się opalać – o tym, że mamy październik, przypominała jedynie ogromna różnica temperatur między miejscami w słońcu a w cieniu). A także – przyglądałam się motylom "pawie oczko", które, w liczbie pięciu (!), usiadły na ścianie domu i wygrzewały się kolektywnie (trzymałam się blisko motyli również dla ich bezpieczeństwa – żeby pacyfikować Figę). Poza tym – piłam kawę, jadłam winogrona i czytałam Przestrzeń za szkłem Simona Mawera.
Cudownie. Relaksująco. Jesiennie. Jak widzicie, do szczęścia trzeba mi raczej klimatów uzdrowiskowych i błogiego lenistwa, niż zastrzyków adrenaliny ;-) Życzę Wam i sobie, żeby nadchodzący tydzień rozpieszczał nas wszystkich!
P.S. Tymczasem trzymajmy kciuki, żeby R. w tym tygodniu odnosił same sukcesy, a Magda i Paweł wrócili bezpiecznie ze swojej podróży do Francji! Zresztą cała Polska na nich czeka, bo podobno szykuje się Francuski tydzień w Lidlu ;-)
I to dopiero było coś! :-) Nie żartuję, wstałam po tej drzemce jak nowo narodzona, a że ostatnio walczę z bezsennością, każda chwila spokojnego, ciągłego snu wydaje mi się bezcennym zastrzykiem energii. Wieczór spędziliśmy na oglądaniu filmów, piciu gorącej czekolady o północy i pakowaniu – bo dziś rano R. wyruszył, niestety, w tygodniową podróż służbową. Ja natomiast... spakowałam koty i książkę i pojechałam do zaprzyjaźnionego ogrodu! :-)
I tu dopiero jesień ujawniła się w świetnej postaci! Jeśli w tym tygodniu nadejdą nagłe przymrozki albo kraj zaleją hektolitry deszczu, będę mogła przypomnieć sobie te chwile: widziałam liście w żółtych i czerwonych kolorach, wylegiwałam się na leżaku, wpatrzona w _całkowicie_ bezchmurne niebo (urozmaicone tylko kluczem rozwrzeszczanych gęsi :-) i opalając twarz (na upartego można było założyć bikini i swobodnie się opalać – o tym, że mamy październik, przypominała jedynie ogromna różnica temperatur między miejscami w słońcu a w cieniu). A także – przyglądałam się motylom "pawie oczko", które, w liczbie pięciu (!), usiadły na ścianie domu i wygrzewały się kolektywnie (trzymałam się blisko motyli również dla ich bezpieczeństwa – żeby pacyfikować Figę). Poza tym – piłam kawę, jadłam winogrona i czytałam Przestrzeń za szkłem Simona Mawera.
Cudownie. Relaksująco. Jesiennie. Jak widzicie, do szczęścia trzeba mi raczej klimatów uzdrowiskowych i błogiego lenistwa, niż zastrzyków adrenaliny ;-) Życzę Wam i sobie, żeby nadchodzący tydzień rozpieszczał nas wszystkich!
P.S. Tymczasem trzymajmy kciuki, żeby R. w tym tygodniu odnosił same sukcesy, a Magda i Paweł wrócili bezpiecznie ze swojej podróży do Francji! Zresztą cała Polska na nich czeka, bo podobno szykuje się Francuski tydzień w Lidlu ;-)
No to trzymamy kciuki!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Maju :-)
OdpowiedzUsuń