czwartek, 20 października 2011

Baby (omawiane) z wozu

W sobotę, w niedorzecznie zatłoczonej sali (wężykiem, wężykiem: nigdy nie iść na mocno reklamowany film – który w dodatku może być pomylony z komedią romantyczną – w premierowy weekend) obejrzeliśmy Baby są jakieś inne Marka Koterskiego.
Zwiastun (wyjątkowo nie zniechęcam do jego obejrzenia – a jeśli ktoś ma ochotę, polecam nawet całą serię) w zasadzie daje wyobrażenie całego filmu – rzecz opiera się bowiem na długim, wielowątkowym dialogu między bohaterami (Więckiewicz i Woronowicz). Rozmowa toczy się w samochodzie i prześlizguje po wszystkich możliwych dziedzinach życia i miejscach styczności mężczyzn z babami – od seksu po naukę, od fizjologii po jazdę samochodem, od ziewania po... czeluście damskiej torebki.

Chwilami scenariusz układał się w serię dynamicznych skeczy, chwilami zwalniał, zahaczając o melancholijne tony. Uprzedzam – całość to naprawdę półtorej godziny dość jednorodnego dialogu, co może być męczące (w trakcie naszego seansu salę opuściło jakieś trzydzieści osób). I mnie chwilami brakowało cierpliwości (również z powodu straszliwej duchoty), ale ogólnie tę premierę oceniam zdecydowanie pozytywnie.

Lubię filmy Koterskiego; doceniam błyskotliwość Dnia świra, poruszył mnie Wszyscy jesteśmy Chrystusami, a wcześniejsze – jak Dom wariatów czy Życie wewnętrzne – zatrważały wizją... pewnego determinizmu w związkach damsko-męskich. Trafnym i dosadnym (choć nierzadko – irytującym) obrazowaniem kanałów, w jakie wpadamy w rodzinnych relacjach, wiarygodnym ilustrowaniem natręctw i lęków, niezależnie od płci.

W Babach znajdujemy i tę błyskotliwość, i dosadność. Nieraz śmiałam się w głos z opisów sytuacyjnych (choć nie zawsze idealnie odzwierciedlały rzeczywistość – stwierdziliśmy z R., że np. w dziedzinie układania się to snu, to stanowczo ja jestem Więckiewiczem! ;-), czasami rozczulałam bezradnością bohaterów wobec młodych, agresywnych kobiet, a parę razy – po lakonicznych acz celnych stwierdzeniach – nabierałam pewności, że szybko nabiorą statusu kultowych (np. Rzeczpospolita Schabowa). Ale najbardziej zapamiętam chyba akcenty gorzko-sentymentalne. Pojedyncze wzmianki o marzeniach sprzed lat, ukryte między wierszami zderzenie dawnych złudzeń z prozaiczną rzeczywistością, ciche wyznanie Woronowicza, że w zasadzie ciągle szuka żony, wspomnienia Więckiewicza o pocałunkach...

Baby to poniekąd film drogi, a właściwie – film meandrów ;-) Meandrów fantazji i przenikliwości Marka Koterskiego. Moim zdaniem warto zobaczyć.... czy raczej – wysłuchać. Choć bez wątpienia trzeba uzbroić się w cierpliwość.

Na zakończenie najważniejsze – fantastyczni Więckiewicz i Woronowicz! Bez nich nie byłoby tego filmu.

7 komentarzy:

  1. oj to to to - miałam nadzieję że właśnie im dwojgu to się uda :) na pewno to obejrzę, może poczekam na dvd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sempeanko, ja Więckiewicza uwielbiam, ale twórczość Woronowicza do tej pory znałam dość słabo - tymczasem w "Babach" ujął mnie totalnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę cały czas czy zobaczyć ten film.

    Byłam ostatnio kilka razy w kinie i zawsze było kilka reklamówek "Bab". Ani jeden z tych zwiastunów mnie nie zachwycił i poczucie humoru niezbyt moje. Skoro piszesz, że zwiastuny nieźle oddają całość, to chyba odłożę sobie na kiedy indziej, bo jest teraz w kinach kilka rzeczy, które bardziej bym chciała zobaczyć (swoją drogą przed chwilą wróciłam z Jane Eyre - udała im się naprawdę ciekawa sztuka, bo historia, która opowiedziana w 4 godziny w miniserialu BBC jest pełna akcji i ciekawa, tu przez 2 godziny jest nudna jak flaki z olejem ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, ładne podsumowanie Jane Eyre :-) Właśnie wahałam się, czy nie zobaczyć - mówisz, że warto raczej rozejrzeć się za serialem BBC? Mam wrażenie, że ktoś mi go już kiedyś polecam, ale pamiętam jak przez mgłę...

    Co do "Bab" - tak, myślę, że skoro zwiastuny Cię nie przekonały, to szkoda czasu. Na pewno prędzej czy później dodadzą to do jakiejś gazety albo obejrzysz ze znajomymi, a póki co - dużo innych premier w kinach :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Serial BBC jest dużo lepszy :) !

    Tu są ładne zdjęcia, dobry Fassbender, kilka fajnych ról drugoplanowych (McBurney, Judi Dench), ale niestety to nie ratuje filmu, który ciąąąągnie się strasznie pozbawiony jakiegokolwiek napięcia między głównymi aktorami i dobity słabymi dialogami.

    No i moim zdaniem Ruth Wilson dużo lepiej poradziła sobie z główną rolą niż Wasikowska. W grze Wasikowskiej zdecydowanie brak mi życia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, besame, w takim razie rozejrzę się bez dwóch zdań! A widzisz, a ja właśnie po Wasikowskiej sobie wiele obiecywałam, bo bardzo ją lubię od czasu "In treatment". Które to, na marginesie, właśnie wcieliło się w wersję polską - w postaci "Bez tajemnic" (z Radziwiłłowiczem i Jandą zamiast Gabriela Byrne'a i Dianne Wiest, no i z Małgorzatą Belą zamiast Wasikowskiej). Oryginalne "In treatment" zdecydowanie polecam, wciągający choć niepozorny serial - polskiej edycji jeszcze nie zdążyłam poznać.

    To tak przy okazji wątku serialowego :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, nie oglądałam "In treatment", a serial na jesienno-zimowe wieczory, to fajna sprawa, codziennie mam ochotę się zagrzebać w kołdrę i coś obejrzeć, a dzięki serialowi nie trzeba się zastanawiać co.

    Przyznaję, że jeśli chodzi o Wasikowską, to szłam z nastawieniem "nie lubię jej, nie pasuje mi do roli Jane Eyre i pewnie źle zagra!", więc moja ocena może wynikać też z tego. Chociaż byłam z koleżanką, która ma do niej całkowicie obojętny stosunek, i też jej się nie podobała.
    Może to też kwestia napisania tej postaci, a nie tylko zagrania. Jane powinna być inteligentną i dosyć bezpośrednią kobietą, a tu takie trochę ani be ani me ;).

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.