To będzie notka o ciuchach. Nie ma takich wielu w Kieszeniach, więc lojalnie uprzedzam. Same ciuchy. I buty.
Zauważyłam, że im jestem starsza, tym swobodniej podchodzę do swojego wyglądu. Generalnie z większym luzem traktuję wiele spraw – mniej przejmuję się opinią innych, mniej zadręczam sprawami, na które nie mam wpływu itp. Jednak w przypadku ubrań zmiana jest najbardziej widoczna – bo zewnętrzna.
I spojrzenie na własną szafę, przy okazji chowania do niej letnich sukienek, przypomniało mi całą gamę dziewczyńskich fobii, kompleksów i obaw, które krępowały mnie przed laty.
Uświadomiłam sobie na przykład, że liceum i zdecydowaną większość studiów spędziłam w spodniach. Przez cztery lata szkoły średniej sukienki nie założyłam ani razu (z wyjątkiem studniówki i połowinek). Na studiach zdarzały mi się sporadycznie jakieś suknie indyjskie, jakieś bezpieczne spódnice do kolan – ale nie przełamywały monopolu nogawek.
Zauważyłam, że im jestem starsza, tym swobodniej podchodzę do swojego wyglądu. Generalnie z większym luzem traktuję wiele spraw – mniej przejmuję się opinią innych, mniej zadręczam sprawami, na które nie mam wpływu itp. Jednak w przypadku ubrań zmiana jest najbardziej widoczna – bo zewnętrzna.
I spojrzenie na własną szafę, przy okazji chowania do niej letnich sukienek, przypomniało mi całą gamę dziewczyńskich fobii, kompleksów i obaw, które krępowały mnie przed laty.
Uświadomiłam sobie na przykład, że liceum i zdecydowaną większość studiów spędziłam w spodniach. Przez cztery lata szkoły średniej sukienki nie założyłam ani razu (z wyjątkiem studniówki i połowinek). Na studiach zdarzały mi się sporadycznie jakieś suknie indyjskie, jakieś bezpieczne spódnice do kolan – ale nie przełamywały monopolu nogawek.
Piękne zestawienie obrazków zaczerpnięte stąd
Paradoksalnie – zawsze lubiłam bawić się strojem, montować sobie jakąś biżuterię, malować koszule we wzory, wybielać spodnie Ace (albo nosić dżinsy brata, które mama przypadkiem potraktowała wybielaczem) – coś tam przerabiać i przeszywać. Ale dziś widzę, że fantazja miała pole do popisu w dość sztywnych ramach – dotyczyła dodatków albo sprawdzonych fasonów. Zakładałam np. czarne, sztruksowe dzwony, czarne martensy i czarną bluzkę (dopasowaną, przyznaję – jedyny plus, że nie lubiłam workowatych ubrań), a do tego pasek i torebkę w fioletach. I to była moja szalona stylizacja!
Im dalej w las, tym więcej tego typu ograniczeń sobie przypominam. I uzmysławiam sobie, że coś, co kiedyś wydawało mi się zwyczajnie moim upodobaniem albo moim nawykiem, często było podszyte brakiem wiary w siebie. Prozaiczne kompleksy opatrzone buńczuczną etykietką – np. Przecież mam prawo, mogę chodzić tylko w spodniach! Bo jasne, mogę – tylko w tych nastoletnich myślach to brzmiało raczej: Przecież mogę chodzić tylko w spodniach, bo w spódnicach wyglądam okropnie!
Dziś mam sukienki w różnych kolorach, w rozmaite wzory, o różnych długościach i, tu Was zaskoczę, wcale nie dlatego, że moje nogi zyskały posągowe kształty! Kiedyś nie lubiłam sandałów, bo uważałam, że mam wyjątkowo brzydkie stopy (hmm...), nosiłam więc głównie martensy. Do martensów nadal mam sentyment, ale przy 30 stopniach, to jednak... cóż. Dawniej też ciągle hodowałam długie włosy – nie z powodu wiary, że są szczególnie ładne, lecz obawy, że w krótkich to dopiero będzie masakra.
I myślę sobie – skoro teraz zbliżam się do 30-tki (tak, wiem, idę jak burza z tą autoterapią!), ile jeszcze takich fobii sobie przypomnę?
Zmiana w głowie dokonuje się stopniowo. Na pewno spora w tym zasługa ludzi, których spotkałam – i kobiet, których wsparcie uczyło samoakceptacji, i mężczyzn, tych ważnych, których spojrzenia roztapiały kompleksy. Na pewno częściowo to kwestia młodzieńczego uporu – tych nastoletnich przekonań, które są dziwne i arbitralne, ale – jak przystało na młodość – niedorzecznie trwałe (np. mój brat przez pewien czas absolutnie nie nosił bluz ze ściągaczami przy rękawach). Ale i z pewnością to wynik po prostu dorastania – większego dystansu do siebie, zmiany priorytetów, dojścia do tego oczywistego wniosku, że nogi wszyscy mamy względnie normalne i w sumie kogo obchodzi moja spódnica.
Ach, gdyby tak można było tę świadomość wstrzykiwać do głów dorastającym dziewczynkom. A może u Was było inaczej? Może Wasze poczucie własnej wartości rozwijało się harmonijnie i bez przeszkód? Czy pamiętacie jakieś nastoletnie lub późniejsze obsesje? Kompleksy, które powstrzymywały Was przed kupnem sukienki w innym, niż zwykle, kolorze? Fakt zaopatrywania się zawsze w jeden fason spodni, bo skoro raz były dobre, to po co zmieniać? Podzielcie się.
Jaka fajna notka. Wydaje mi sie, ze chyba kazdy nastolatek przechodzi przez faze "co ludzie powiedza". Taki egocentryzm, bo przeciez kazdemu nastolatkowi sie wydaje, ze 'wszyscy' na niego patrza i komentuja w myslach wyglad.
OdpowiedzUsuńTez nie chodzilam w spodnicach, bo wmowilam sobie, ze mam grube nogi. Paradoksalnie, te 'grube nogi' i tak lepiej uwygladalyby w spodnicy do kolan niz w spodniach, ale ktora nastolatka slucha babci, nawet jesli to krawcowa? ;)
zawsze_zielona
Nie żebym tu chciała szafować tanimi komplementami, ale żeby wyglądając tak jak Ty umieć sobie wmówić wszystko co w notce powyżej, to trzeba się mocno postarać.
OdpowiedzUsuńA swoje wymysły też oczywiście miałam. Do jakiegoś 16 roku życia w zasadzie nigdy nie wiązałam włosów, bo byłam przekonana, że wyglądam w nich okropnie i jako tako dają radę tylko rozpuszczone. W wieku 16 lat popukałam się w łeb i poszłam po całości, bo zamiast wiązać obcięłam na krótko ;). Krótkie spódnice oczywiście nie wchodziły w grę, bo za grube nogi. Podobnie szorty. I tak dalej i tak dalej, dużo bym sobie pewnie przypomniała :)
Ta notka wcale nie jest o ciuchach! Jestem zawiedziony...
OdpowiedzUsuńhmm, wzięło i zniknęło...to piszę raz jeszcze. Jak byłam młodym chudzielcem, to uważałam, że jestem za gruba, na ciuchy, które teraz noszę, nie pokazywałam moich brzydkich nóg, które teraz obnoszę w krótkich sukienkach jak mi przyjdzie ochota, kompleksy może nie zniknęły, ale lepiej wiem, jakie mam mocne strony, a co rzeczywiście lepiej ukrywać i ogólnie lepiej się czuję we własnej skórze, to chyba przychodzi w wiekiem.
OdpowiedzUsuńHmm, to ciekawe co tu czytam. Zaczęłam się zastanawiać jaki wiek musi przyjść żeby, jak pisze malina, lepiej czuć się we własnej skórze i zacząć zauważać swoje mocne strony. No tak, żeby je zauważyć, to trzeba je mieć. A wiek..., choć już przekroczona magiczna 30, to poglądu i oglądu na samą siebie mi nie zmienił. To chyba po prostu umiejętność pozbycia się kompleksów. Umiejętność, której niestety zostałam pozbawiona. I choć noszę i spodnie (zwykle dzwony z umiłowania do nich) i spódnice, te drugie nigdy poniżej odpowiedniej długości, to rzadko patrzę mało krytycznym wzrokiem w lustro.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak wszystkie koleżanki w podstawówce nosiły różowe czapki z 3 paskami (w komplecie dostępny był też różowy szalik). Śniłam o identycznym zestawie, albo chociażby samej czapce. Mama postanowiła sprostać moim marzeniom i zrobiła mi taką na maszynie (co by wyglądała jak made in fabryka)! Szkoda tylko, że ... żółtą! Oczywiście nie nosiłam jej w obawie przed byciem innym- fobia typowa dla lat młodzieńczych. Zabawne, jak bardzo później chcemy być nietuzinkowi.
OdpowiedzUsuńNa Kaszubach złota jesień:)
Mam/miałam tak samo. Właściwie mogłabym się podpisać pod Twoim wpisem :-)
OdpowiedzUsuńDzięki za wszystkie komentarze, dziewczyny.
OdpowiedzUsuńArku, nie wybrzydzaj, tylko przyznaj się - na pewno miałeś jakieś _jedynie_słuszne_ buty lub inne ściągacze ;-)
Besame, o właśnie, Twój pierwszy akapit dołącza do kolekcji wypowiedzi kobiet, uczących samoakceptacji ;-)
Anonimowy od zdublowanej wypowiedzi ;-) u mnie to nie jakiś graniczny moment, typu 20 czy 30 lat, ale stopniowa zmiana. Tudzież - powolne kształtowanie się umiejętności, o której piszesz. Czego i Tobie życzę :-)
Anonimowy z Kaszub - ha! przypomniałaś mi podobną historię: o legginsach z lycry we wzór marmurkowego dżinsu ;-) Były ohydne, ale królowały wśród koleżanek z klasy i marzyłam o nich dniami i nocami. Mama, trzeźwo myśląc, nie pozwoliła mi ich kupić :-)
P.S. I jeszcze uwaga do wszystkich: pamiętajcie, jesteście piękni :-)
OdpowiedzUsuńJa całe życie myślałam: "Mam za krótkie paznokcie, żeby malować je na konkretny kolor. Najwyżej bezbarwny lakier wchodzi w grę".
OdpowiedzUsuńBezustannie planowałam i planowałam je zapuszczać.. aż któregoś dnia po prostu pomalowałam. I uświadomiłam sobie cały absurd takich wymyślonych ograniczeń:-)
Masz rację, ewenemencie, powinien być jakiś obowiązkowy zastrzyk dla nastolatek. Szczepienie przeciw własnym wymysłom:-)
> No tak, żeby je zauważyć, to trzeba je mieć.
OdpowiedzUsuńAnonimowa pod wpisem maliny: po szczepionkę, biegiem!:-) Pozdrawiam ciepło!
Dzięki ewenement, ale ja nie jestem piękny i właśnie to akceptuję, bo o to chyba w samoakceptacji chodzi. Co do piękna, to pan ratownik jest piękny i ma wspaniałe mięśnie. ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń"bo o to chyba w samoakceptacji chodzi".
OdpowiedzUsuńAlbo o to by dostrzec w sobie piękno, niezależnie od swojego wyglądu:-)
Nieważne definicje, ważne, by czuć się ze sobą dobrze!
"Dostrzec w sobie piękno, niezależnie od swojego wyglądu"? A jak ktoś jest po prostu paskudny i ma brzydką cerę i psuja mu się zęby i brzydko pachnie? ;-) Hm... Ok. Mniej więcej rozumiem o co chodzi w myśleniu pod tytułem "dostrzec w sobie piękno", ale za bardzo przypomina mi to koncepcje rozwijania w miliony typów czegoś takiego, jak np. inteligencja. Problemy definicyjne, to rzeczywiście kłopot. Zgadzam się w całej rozciągłości, że ludzkości raczej chodzi o to, żeby czuć się ze sobą dobrze, tu pełna zgoda. Dobre samopoczucie, to jest zdecydowanie cel życia większości ludu naszej planety. Hedonizm, tak, hedonizm... Pozdrawiam. Oczywiście hedonistycznie.
OdpowiedzUsuńMoże do niektórych spraw po prostu trzeba... dorosnąć :)
OdpowiedzUsuńA co do dostrzegania w sobie piękna niezależnie, albo uważania, że tak naprawdę moją najważniejszą cechą jest inteligencja... to w życiu zdarzają się sytuacje, kiedy można te poglądy naprawdę zweryfikować ;)
OdpowiedzUsuńDo mojej samoakceptacji przyczyniło się przede wszystkim dobranie stanika, a poza tym niezastąpione biubiu :) Fajnie się dowiedzieć, że to żadna niepełnosprawność kiedy nie można sobie znaleźć bielizny/ciuchów w sieciówce :)
OdpowiedzUsuńJak to nie wiadomo dlaczego!?!?
OdpowiedzUsuńŚciągacze sprawiają, że nadgarstki wyglądają nienaturalnie chudo!
Juzwa, no tak - że też zapomniałam ;-)
OdpowiedzUsuńTo Twoja notka, z którą najbardziej się identyfikuję
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
j.
Haha, świetna notka :)
OdpowiedzUsuń