poniedziałek, 4 stycznia 2010

Zabliźniony dom

Ktoś we mnie (The Little Stranger) Sarah Waters to jeden z moich tegorocznych prezentów gwiazdkowych – upragniony i wyczekiwany :-) Na entuzjastyczną opinię o tej powieści natknęłam się na blogu książkowym młodej pisarki (polecam) i po jej rekomendacji postanowiłam zanurzyć się w tajemniczy, podszyty grozą, świat prowincjonalnej Anglii lat 50...

[Uwaga natury formalnej: dzisiejsza recenzja będzie podzielona na dwie części. Pierwsza, którą właśnie czytacie, obejmie ogólne opinie o książce – ostrożnie dozowane, aby nie popsuć nikomu przyjemności z lektury, a jedynie zasygnalizować, co moim zdaniem stanowi o atrakcyjności powieści. Druga część, umieszczona w następnej notce, będzie typowym spojlerem – mam zamiar spisać na gorąco emocje, które ogarnęły mnie po przeczytaniu książki i zachęcić osoby, znające powieść Waters, do przedstawienia własnych interpretacji zakończenia. Czytajcie więc wpisy uważnie i nie wybiegajcie wzrokiem tam, gdzie możecie znaleźć niechciane szczegóły fabuły :-)]

Ad rem. Głównym bohaterem, a jednocześnie narratorem, powieści jest doktor Faraday – czterdziestolatek, pracujący jako lekarz rodzinny w niewielkim brytyjskim miasteczku. Jego intrygującą opowieść otwiera wspomnienie pobytu w domu państwa Ayres – arystokratycznej rezydencji Hundreds Hall, w której niegdyś odbywały się wystawne przyjęcia. Bohater wspomina, że majestatyczne mury Hundreds wywarły na nim w dzieciństwie silne wrażenie, które pielęgnował w pamięci przez kolejne dekady – aż do chwili, kiedy przyszło mu odwiedzić dom ponownie – po niemal 30 latach.

W tym momencie rozpoczyna się właściwa opowieść. Oto dowiadujemy się, że pewnego dnia Faraday trafił z rutynową wizytą do rezydencji Ayres'ów – wówczas już podupadłej arystokratycznej rodziny. Spotkanie to stało się początkiem ich niezwykłej znajomości. Gdy mężczyzna odwiedzał dwudziestoparoletnich Caroline i Rodericka oraz ich melancholijną matkę – początkowo tylko jako lekarz, następnie w roli przyjaciela rodziny – niepostrzeżenie zaangażował się w życie Ayres'ów, poznając od podszewki ich lęki o przyszłość, widząc starania o utrzymanie dworu w przyzwoitym stanie i dostrzegając sekrety skryte za murami. Dowiedział się też o tajemniczych zjawiskach, mających zachodzić w domu w Hundreds – niezmiennie jednak reprezentował naukowy sceptycyzm, powoływał się na „szkiełko i oko, i dla każdej trudnej sytuacji, w którą wikłali się Ayres'owie, starał się znaleźć racjonalne wytłumaczenie.

Powieść napisana jest w klasycznym stylu, hołdującym tradycyjnym zasadom narracji, co niektórym czytelnikom może wydać się nużące lub staromodne. Mnie styl Waters odpowiadał – niekiedy
przypominał mi powieści Dickensa (zwłaszcza w chwilach, kiedy bohater relacjonował zdarzenia nie tylko z drobiazgowością kronikarza, ale i z pewną dozą kurtuazji i salonowego taktu – wspominając np. o swoim „skromnym udziale w jakimś wydarzeniu czy „pozwalając sobie nadmienić o obecności w Hall); kiedy indziej przywodził na myśl pisarstwo Agathy Christie. Rozległa, skonstruowana z rozmachem fabuła, osnuta na niemal pięciuset stronach, skutecznie przykuła moją uwagę na wiele godzin.

Poza samą historią, w pamięci zostanie mi z pewnością sugestywny obraz podupadających arystokratów – zestawiony z fizycznie niszczejącym domem, miejscem dawnej świetności, które chyli się ku ruinie. Rodzina Ayres'ów stopniowo zmuszona jest rezygnować z kolejnych przywilejów i udogodnień, a blaski wysokiego statusu społecznego sprzed lat gasną jak zamykane z trzaskiem pokoje w Hundreds Hall.

Polecam tę powieść wielbicielom klasycznej narracji – wyważonej, skromnej, rzeczowo wprowadzającej czytelnika w zawiłości fabuły, nieprzesadnie wnikającej w przeżycia bohaterów. I również z uwagi na specyfikę formy zaznaczę, że nie jest to powieść, która porywa bez reszty i nie pozwala się oderwać do ostatniej strony. Gdyby nie fakt, że czytałam ją w leniwym okresie świąteczno-noworocznym, pewnie rozłożyłabym lekturę na wiele wieczorów – i obawiam się, że powrót do niektórych wątków wydałby mi się nużący. Waters nie spieszy się, dawkuje napięcie, niekiedy sygnalizuje jakiś fakt, który wydaje się przełomowy – a jednak później nie znajduje kontynuacji, itp. Zachęcam więc do nieprzeciągania lektury i zafundowania sobie szybkiej podróży do mrocznego domu w Hundreds Hall. Warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.