wtorek, 19 stycznia 2010

Machinalny scenariusz

Nie pamiętam, skąd wziął się u nas ten film – na kartoniku widnieje logo Machiny, więc pewnie kiedyś, z zapomnianych już przyczyn, kupiliśmy go z tym czasopismem. Faktem jest, że kilka dni temu natknęłam się na Mechanika Brada Andersona w trakcie przetrząsania szuflad, i postanowiłam go obejrzeć. Zaczęliśmy z R. w niedzielny wieczór, skończyliśmy – z pewną taką niechęcią – w nocy z poniedziałku na wtorek.


Czy było warto... Cóż, powiedziałabym, że Mechanik (swoją drogą, znów specyficzne tłumaczenie tytułu – machinist to, zdaje się, operator maszyny, a nie prozaiczny mechanik) może spodobać się tym, którzy... przez ostatnie parę lat odpoczywali od kina;) Pytania, które z wydarzeń, rozgrywających się na ekranie dzieją się naprawdę, a które są jedynie przywidzeniem lub projekcją stanów lękowych bohatera; rozważania, czy dana postać jest świadoma wszystkiego, co robi; czy każdy z bohaterów jest realny itp., pojawiały się już tak często w kinie czy literaturze (i to – ujęte w dużo bardziej interesujący sposób), że doprawdy trudno dostrzec w tej historii coś świeżego. Bo OK, jest tu jakaś tajemnica, którą krok po kroku odkrywamy, jest nastrój obsesyjnego lęku, są piętrzące się wątpliwości – ale całość wypada po prostu nużąco. I nie wnosi nic do kinowego tematu "omamy vs. fakty" – jawi się raczej jako jakiś wczesny pomysł fabularny Lyncha;)

Jasne, wiele by tu można uzasadnić konwencją filmu, twierdząc, że senność i fantasmagoryczność akcji były celem twórców – ale obok banalnych zagadek psychologicznych pojawiają się tu jeszcze niedorzeczne momenty sensacyjne (vide: bohater rzucający się pod koła samochodu), które – choćby nie wiem, jak symbolicznie
je interpretować w kontekście zakończenia filmu – są po prostu... niskich lotów. (W przenośni, bo dosłownie to bohater unosi się dość wysoko;)


Chyba najbardziej udana jest w Mechaniku ilustracja stanu chronicznej bezsenności (bohater nie sypia od ponad roku – jest skrajnie wyczerpany, jego ruchy są senne i apatyczne, a wszystkie sceny, w których występuje, wydają się rozgrywać na pograniczu jawy i snu), co w połączeniu z chłodną tonacją kolorystyczną kadrów daje ciekawy efekt. Ale poza zdjęciami – niewiele. Odmieniony Christian Bale (w komentarzach na Filmwebie przeczytałam: Bale w tym filmie był tak chudy, że po prostu wyglądał rewelacyjnie!;)), którego lubię od czasu Prestiżu Christophera Nolana (o właśnie, choćby u Nolana, w Memento, było już mnóstwo motywów pokręconej świadomości bohatera), wypada dobrze we wcieleniu udręczonego bezsennością paranoika – tyle, że cała jego postać jest dość... nieciekawa.

The Machinist nie jest z pewnością najgorszym filmem, jaki widziałam. Myślę raczej, że podpada pod nastrój: Obejrzałabym coś przed snem, ale nie mam ochoty na zbyt pogodne historie. Albo: Włączyłabym jakiś film na czas prasowania – taki, żeby wystarczył na dwa kilo koszul;) Czy wreszcie (last but not least, choć to nie mój przypadek) – Uwielbiam Christiana Bale'a.

To tyle w temacie
:) Do usłyszenia!

P.S. Tak się zastanawiam – może Machinist trafił do Machiny tylko przez zbieżność tytułów?;)

4 komentarze:

  1. Najbardziej udana była chyba dieta Bale'a. Schudł podobno 35 kg, zapytany jak to zrobił, odpowiedział, że to było proste - nic nie jadł:)

    Też zachodzę w głowę, dlaczego wybraliśmy ten film na niedzielny seans:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A co to za uprawianie prywaty w komentarzach, hę?;)

    OdpowiedzUsuń
  3. to ja podziwiam, film kupiłam ze 2 lata temu i wciąż nie mam odwagi obejrzeć. może kiedyś, jak już będzie jakaś wiosna radosna ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. M., może rzeczywiście poczekaj do wiosny:) Mimo że jako całość nie powala, to parę scen może budzić dreszcz niepokoju. Ale też bez przesady;)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.