poniedziałek, 4 stycznia 2010

Zabliźniony dom - cz. 2 (dla wtajemniczonych)

Oficjalną recenzję mamy więc za sobą – a teraz wściekle subiektywny wpis dla tych, którzy czytali już powieść Waters i mają ochotę pogłówkować nad jej zakończeniem. UWAGA – pojawi się tu sporo szczegółów fabuły, więc pozostali czytają na własne ryzyko ;-)

Przyznam, że gdy dobiłam do mniej więcej czterechsetnej strony powieści – mając za sobą uważną, kilkugodzinną lekturę – złapałam się na naiwnej myśli, że „pewnie od teraz wszystko zacznie się wyjaśniać” :-) Chłonęłam więc kolejne strony, łapczywie śledziłam akcję, czytając, co działo się po pogrzebie pani Ayres, obserwując przygotowania do ślubu Faradaya i Caroline, będąc świadkiem zerwania ich zaręczyn i emocjonalnej huśtawki lekarza, wreszcie – otrzymując wieść o śmierci Caroline. Wertowałam kartki niecierpliwie i w napięciu, błyskawicznie przeanalizowałam zapis śledztwa w sprawie śmierci Caroline, by dotrzeć wreszcie – z nadzieją – do ostatnich stron...

Tam jednak spotkał mnie spory zawód. Bo owszem, dowiedziałam się, że od tragicznych wydarzeń w Hundreds Hall minęły ponad trzy lata, że Faraday z sukcesem prowadzi praktykę lekarską, mieszkania w okolicy dworu cieszą się ogromną popularnością, a doktor od czasu do czasu zagląda do opuszczonego domu – niestety, nadal nie wie, jak doszło do śmierci Caroline: Nie jestem ani trochę bliższy odkrycia tego, co tak naprawdę wydarzyło się w rezydencji – deklaruje. I w pierwszej chwili – z rozpędu, z niecierpliwości albo w odruchu zaufania do narratora powieści – wierzę mu. Faraday nic nie wie, więc i ja niczego się nie dowiem – myślę z lekką rezygnacją. Zakończenie otwarte, tajemnica pozostaje tajemnicą, historia rodziny Ayres jest daleka od jednoznaczności – OK, przyjmuję do wiadomości.

Po chwili jednak zaczynam się zastanawiać... Czy Faraday, orędownik racjonalizmu i zagorzały przeciwnik wszelkich teorii o zjawiskach nadprzyrodzonych, byłby w stanie dostrzec ślady takich zjawisk? Czy w ogóle wziąłby je pod uwagę, szukając rozwiązania zagadki? Albo inaczej: czy skoro znamy opowieść wyłącznie z relacji doktora (owszem, rzeczowej i drobiazgowej, ale jednak subiektywnej), możemy opierać się na jego interpretacji wydarzeń... czy też warto dostrzec w niej coś więcej?

Czytam więc ponownie ostatnią stronę powieści... I nagle wszystko staje się dla mnie jasne :-) Raptem zakończenie – z mglistego i zagadkowego – przeobraża się w całkiem jednoznaczne (choć niepozbawione nadprzyrodzonej otoczki, nie przeczę :-) Rzucam okiem na wcześniejsze strony i zaczynam dostrzegać szczegóły prowadzące do finału: „iluzoryczny wieczór spędzony przez Faradaya w dniu śmierci Caroline, wycieczkę o drugiej rano nad staw, gdzie doktor pojechał niegdyś z Ayresówną, dziwny sen Faradaya, w którym wysiada on z samochodu i rusza pieszo w kierunku dworu, długą drogą, na końcu której panuje ciemność...

I dochodzę do wniosku, ze Faraday – relacjonując nam szczerze i drobiazgowo wydarzenia z Hundreds Hall – nieświadomie doprowadził nas do rozwiązania zagadki śmierci Caroline. W pamięci pobrzmiewa mi teoria Seeleya, według której Hundreds zostało pochłonięte przez mroczną, drapieżną istotę, kogoś „obcego, poczętego z udręczonej podświadomości osoby związanej z samym domem... W rezultacie o godzinie trzeciej feralnego dnia Caroline już nie żyła.

Udręczona podświadomość... Czy jej źródłem był zawód miłosny i urażona ambicja, wywołane rozstaniem z Caroline? Wściekłość, że dziewczyna w swej zuchwałości nie docenia daru losu, jakim według Faradaya jest dwór w Hundreds? A może coś ukrytego głębiej – gorycz z powodu zawiedzionych aspiracji i planów zamieszkania we dworze, o którym marzył przez lata, którego wspomnienie pielęgnował przez dziesięciolecia, od pierwszego zachwytu doświadczonego w dzieciństwie?

Podczas pamiętnej dyskusji z Seeleyem Faraday – wyraźnie w chwili słabości – zaczyna zauważać, że ów obcy ktoś, o którym wspomina znajomy, rośnie w siłę (s. 359) – coraz mocniej zaznacza swoją obecność, staje się bardziej agresywny, zostawia w domu widoczne ślady – a wszystko od czasu tragicznej nocy z psem... Czy rzeczywiście, rozważa Faraday, istnieć może owo (czyje?) mroczne alter ego, kierowane niskimi motywami i pragnieniami, które świadomość ukrywała skrzętnie przed całym światem: zawiścią, złośliwością, frustracją..? Tak definiował je Seeley.

Przypomnijmy sobie początek serii dramatów – wieczór, kiedy Cygan zaatakował kilkuletnią dziewczynkę – i powróćmy do relacji Faradaya. Doktor, dotknięty podejrzeniami pana Baker-Hyde (ojca dziewczynki), jakoby zjawił się w Hall tylko jako lekarz rodzinny (a także urażony protekcjonalnym stosunkiem Baker-Hyde'a do Caroline), celowo starał się zrobić gościowi na złość. Czułem bezsensowną, niemal mściwą chęć uprzykrzenia mu życia
– wyznał Faraday, wspominając przy okazji, że krótko po tej złośliwości rozegrał się incydent z Cyganem...

I pomyśleć, że to tajemnicza osoba związana z samym domem, jak określił Seeley, opowiedziała nam tę całą historię.

A może wcale nie opowiedziała. Może to tylko projekcja mojej udręczonej świadomości :-)


7 komentarzy:

  1. Nie pamiętam już aż tylu szczegółów, ale czytając Twoją notkę, mam wrażenie, że się zgadzamy... tzn. moja teoria, żeby nie wchodzić w szczegóły, prosto z mostu jest taka: to Faraday był źródłem wszystkiego, co się działo, tylko w swoim racjonalizmie nie dopuścił takiej możliwości. Ew. "to coś" w domu "opętało" doktora, ale moim zdaniem było to zjawisko typu poltergeist, gdzie nieświadome niczego "medium" powoduje dziwną aktywność wokół siebie.
    Chociaż przemawiała do mnie też koncepcja "złego domu" samego w sobie (wściekłego za zaniedbanie i ruinę?).
    Poza tym Faraday się tak ładnie "elektrycznie" nazywa, że aż się prosi, żeby to był on :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mdl2, miło, że zajrzałaś:) Rzeczywiście, opinie w takim razie mamy podobne. I przyznam, że motyw "wściekłego domu" też mnie przekonywał podczas lektury - ale równie mocno, chwilami, działała mi na wyobraźnie koncepcja powracającej z zaświatów Susan. Ot, jakoś ta matczyna desperacja wydała mi się wiarygodna, a pani Ayres chwilami najbardziej - szczera (i świadoma) spośród bohaterów.

    Ale to chwilami - ostatecznie górę wzięła u mnie wizja doktora, który niby rejestruje, relacjonuje, śledzi - a w istocie nie wie, że jest centrum całego zamieszania;)

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja zgadzam się z Twoją interpretacją. Tylko zastanawia mnie dlaczego pani Ayres się powiesiła? Ugryzienie dziewczynki, śmierć (wypadek?) Caroline faktycznie pasuje do tego jakoby Faraday, lub jego "udręczona podświadomość" miały z tym coś wspólnego, ale śmierć kobiety? Podobnie jak "szaleństwo" jej syna? Co miały na celu? Hmm.. może wyłączność do domu? do Caroline?

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy, miło mi, że tu zajrzałeś (zajrzałaś?:-) - wiążę bardzo dobre wspomnienia z lekturą "The Little Stranger" i z przyjemnością do nich wracam.

    Co do poszczególnych tragicznych faktów - ja rozpatruję je trochę na prawie serii - Faraday rozsiewał swoją negatywną energię, całą tę "ukrywaną skrzętnie przed światem" niechęć i frustrację, i stopniowo, krok po kroku, zatruwał atmosferę w Hundreds Hall - i to pośrednio zepchnęło poszczególne postaci w szaleństwo/rozpacz. Przyznam, że nie pamiętam już drobiazgowo tych wydarzeń, ale w ten sposób je po lekturze książki odczytywałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo intrygujaca interpretacja.Intrygujaca bardziej niż założenie,że to duch Susan albo ogólnie złośliwy potężny duch.Przyznam,że mnie zastanowiła. Ale nie jestem pewna, czy trafna."Zdaniem osób przekonanych o rzeczywistości tego zjawiska, poltergeist występuje jedynie w obecności jednej osoby, która jest świadkiem(..) incydentów."-za Wikipedia..Incydent z Cyganem-tak,przy tym Faraday był.Ale nie był świadkiem pożaru.Znał go tylko z relacji innych.Podobnie ze straszeniem pani Ayres i wieloma wydarzeniami.

    Aczkolwiek konstrukcja powieści,pojawienie sie Faradaya w rodzienie Ayres'ów, jego zgorzknienie i rozczarowanie życiem,podziw i zazdrość,zawiść,służalczość wobec rodziny i paru ludzi z otoczenia lekarskiego,zachwyt domem graniczący z obsesją. Ale czy udręczony Farady mógłby wygenerować tak skomplikowane zjawiska?

    OdpowiedzUsuń
  6. Poza tym Faraday pojawia się po raz pierwszy w Hundreds, aby zbadać Betty i ona wtedy sugeruje mu,ze w domu jest coś złego, na co On ja oczywiście wyśmiewa

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy, miło mi, że odświeżyłeś tę recenzję :-) Co do interpretacji, to oczywiście trudno jednoznacznie rozstrzygać, gdy na rzeczy są zjawiska nadprzyrodzone (w końcu Waters nie bez powodu pozostawia nam pole do domysłów :-), ale pamiętam, że po odłożeniu książki taka wersja wydawała mi się najbardziej prawdopodobna. I wszystkie ewentualne nieścisłości traktowałam jako wynik manipulacji (świadomej lub nie) narratora Faradaya, który ostentacyjnie kwestionował wszelkie nieracjonalne wątki. A w istocie, jak wiadomo..;-)

    Jestem ciekawa kolejnej powieści Waters. W wywiadzie cytowanym przez angielską Wiki autorka zadeklarowała, że książka będzie osadzona w latach 20. XX wieku, że powrócą w niej wątki lesbijskie (za którymi tęskniła pisząc "The Little Stranger":-) i że zostanie napisana do końca 2012 roku. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.