sobota, 16 stycznia 2010

Lars amandi

Jakiś czas temu natknęłam się w Wysokich Obcasach na recenzję Miłości Larsa (Lars and the Real Girl) w reżyserii Craiga Gillespie. Opis filmu na tyle mnie zaintrygował, że postanowiłam poszukać go przy okazji świątecznych zakupów – i udało się, dorwałam niedrogie DVD, dzięki czemu Lars stał się prezentem gwiazdkowym dla R. i dla mnie.
Fabuła filmu jest tragikomiczna. Poznajemy samotnego mężczyznę, Larsa – dwudziestoparolatka, który mieszka w domku gospodarczym nieopodal brata i jego żony. Karin, szwagierka, na próżno usiłuje nawiązać z bohaterem bliższy kontakt i zachęcić go do wspólnego spędzania czasu – Lars stroni od ludzi i zdecydowanie unika zażyłości z rodziną czy znajomymi z pracy.

Pewnego dnia jednak oznajmia Karin i bratu, że odwiedzi ich ze znajomą...
Bliscy Larsa są zachwyceni – nie mogą doczekać się poznania koleżanki, która rzekomo przybyła z zagranicy (jest pół Brazylijką, pół Dunką) i czuje się nieco zagubiona w nowym otoczeniu. Sytuację pogarsza fakt, że – jak twierdzi Lars – Bianka jest niepełnosprawna i bardzo nieśmiała...

I wkrótce na progu domu Karin i Gusa pojawia się Lars z wyjątkową narzeczoną.
Bliscy Larsa są zszokowani – szybko orientują się, że mężczyzna faktycznie wierzy (lub z konsekwencją i przekonaniem udaje, że wierzy), że Bianka jest rzeczywistą osobą i nie ma najmniejszego zamiaru przerywać tej maskarady. Zabiera dziewczynę na spotkania towarzyskie (w których raptem zaczyna uczestniczyć), na spacery czy do kościoła, a jego rodzina i znajomi uczą się funkcjonować w tej sytuacji. I na tym właściwie bazuje główny wątek filmu.

Jak się domyślacie,
nie brak w Miłości Larsa scen komicznych – np. moment mierzenia ciśnienia u lekarza gumowej lalce ;-), ale i wiele w nim prozaicznego smutku. Na pierwszym planie pozostaje samotność Larsa i motyw jego lęków czy zahamowań (tu oklaski dla Ryana Goslinga za rolę głównego bohatera), a w tle pobrzmiewają – oczywiście – pytania o istotę tolerancji i zrozumienia.

I choć chwilami film jest nieco odrealniony (chciałoby się wierzyć, iż w każdej społeczności życzliwość i akceptacja są odruchami tak naturalnym, jak w środowisku Larsa), to jednak ujmuje bezpretensjonalnością i wdziękiem. W dużej mierze dzięki autorce scenariusza,
Nancy Olivier, która za tę historię otrzymała nominację do Oscara (Olivier jest również scenarzystką serialu Sześć stóp pod ziemią – jednego z tych, których nigdy nie oglądałam, ale niezmiennie zamierzam). Przyznam jednak, że chwilami Miłość Larsa bardziej przypominała mi przypowieść niż realistyczny scenariusz; układała się w poetycką metaforę odosobnienia – mimo pozornie konkretnych realiów.

Polecam ten film – nawet jeśli nie wstrząśnie Wami bez reszty i nie pozostanie w pamięci na całe życie. Bardzo łatwo go znaleźć – nie tylko w sieci, ale i np. w merlinie za 19,99 zł, a w kulturalnym sklepie Agory – za 8 zł (był kiedyś dodatkiem do Wyborczej). Moim zdaniem warto.

PS. Nie znałam aktorów, występujących w tym filmie – ale przeglądając później obsadę, doczytałam, że Paul Schneider, filmowy brat Larsa, wystąpił również w Away we go Mendesa. To z kolei przywołało we mnie radosne wspomnienie tego filmu i kazało powtórzyć Wam, by koniecznie go obejrzeć – zwłaszcza zimą ;-) Tak, jak opowieść o Larsie miejscami przeistacza się w parabolę, tak Para na życie to po prostu zabawna, wciągająca historia z soczystymi postaciami.

5 komentarzy:

  1. Mnie również zachwycił ten film, niesamowita mieszanka łez i uśmiechu. Jeśli masz ochotę porównać wrażenia to zapraszam http://zkafknadmorzem.blogspot.com/2010/01/lalka.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, marpil - zajrzę na pewno:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu notki od razu przeszulałam torrenty. Podoba mi się, najbardziej społeczność.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazullo, kiedy zobaczysz ją w akcji, spodoba Ci się jeszcze bardziej;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Już oglądałam, dlatego podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.