Po raz pierwszy zdarzyło mi się czytać książkę osoby, której styl i zacięcie twórcze znam z blogów – pierwszego, Pamiętnika młodej pisarki, poświęconego codzienności (w myślach zawsze nazywałam te notki felietonami), i drugiego – recenzenckiego. Wiedziałam wprawdzie, że młoda pisarka ma w dorobku trzy powieści, ale dopiero teraz zetknęłam się z jedną z nich – w moje ręce trafiła Kukułka.
Od razu zastrzegam – bynajmniej nie chodzi tu o publikację zapisków bloga w typie Abby Lee, Kukułka to powieść z prawdziwego zdarzenia, a skojarzenie blogowe to tylko wynik moich internetowych doświadczeń.
Historia dotyczy dwóch kobiet – Marty, dobrze sytuowanej, wydaje się – szczęśliwie zamężnej, ogarniętej rozpaczliwym pragnieniem posiadania dziecka, oraz Iwony, którą los sprowadził pod dach matki-dewotki, gdzie dzieli pokój z dwojgiem dzieci. Drogi obu bohaterek przecinają się, a przyczyną ich spotkania staje się motyw płodności i macierzyństwa...
Z pewnością trafnie udało się autorce odmalować różnorodność kobiecych pragnień i gorycz utraconych złudzeń. Opisy emocji Iwony i Marty brzmią wiarygodnie, przejmują i angażują uwagę, a autentyzmu dodaje historii fakt, że z żadną z bohaterek czytelnik jednoznacznie nie sympatyzuje (Kozłowska zadbała o to, by motywacje obu kobiet – choć skrajnie odmienne – były zaznaczone równie wyraźnie).
Niestety, całość nie poruszyła mnie zbyt mocno – troszkę za wiele tu uproszczeń, niektóre postaci odmalowane są zbyt grubą kreską (jeśli matka-dewotka, to ocierająca się o groteskę, jeśli znajomi zachłyśnięci blichtrem warszawki, to w rozmowie posługują się samymi frazesami i nazywają patologią dzieci spoza prywatnych szkół) – co odbiera im siłę wyrazu. Przeszkadzały mi też pewne, dość tendencyjne, kontrasty – np. zestawienie wielkomiejskiego życia (rozpiętego między sterylnym mieszkaniem a zdehumanizowaną korporacją) z sielską, oczyszczającą i autentyczną egzystencją na wsi. Albo porównanie wrażliwej, rozedrganej emocjonalnie Marty z kobietami w poczekalni ginekologicznej – zaślepionymi ciążą, obojętnymi na kogokolwiek innego, nie zainteresowanymi niczym więcej niż fizjologia, rozmaite plumknięcia, burknięcia i kopniaki wewnątrz rozdętych brzuchów (s. 54).
Co jednak zdecydowanie uprzyjemniało mi lekturę, to błyskotliwość Kozłowskiej – ta sama, którą lubię w jej recenzjach literackich. Autorka jest bez wątpienia uważną obserwatorką rzeczywistości i formułuje celne, ironiczne diagnozy współczesnych zjawisk – wizerunku macierzyństwa promowanego przez media, społecznego odbioru bezdzietnych kobiet, horroru tandetnych programów telewizyjnych czy potęgi internetowych grup dyskusyjnych. Urzekły mnie niektóre zabawy słowne, jak opis babci, która nosiła workowate spódnice nigdy nie wychodzące z mody, bo nigdy do niej nie weszły albo sam tytuł książki – prosty, a trafiony.
Złapałam się na tym, że opowieść Kozłowskiej przypominała mi chwilami pisarstwo Jodi Picoult – w obu przypadkach mamy nośny, współczesny temat, z problemem etycznym w tle; w obu – frapujące historie, które skupiają uwagę i zmuszają do energicznego wertowania stron, obie jednak – niestety – niewolne są od słabości i pewnej przewidywalności. Dlatego, mimo kilku momentów autentycznego zaangażowania, nie sądzę, by Kukułka na długo pozostała mi w pamięci.
Polecam ją jednak jako wciągające, napisane żywym językiem czytadło – doskonałe, gdy chcemy błyskawicznie oderwać się od codzienności. Dla mnie, nie mającej ostatnio wiele czasu na książki, taka wartka opowieść, w którą można się szybko i bez zastanowienia zanurzyć, była przyjemną odskocznią od pracy. Myślę też, że planując długą podróż, sięgnę zdecydowanie po Czerwony rower Kozłowskiej niż kolejny tom Picoult :-) Pewne jest też, że pozostanę zwolenniczką recenzji młodej pisarki, bo jej gust czytelniczy zdecydowanie mi odpowiada.
książki wyżej wymienionej pani od dawna już mam w planach :) dziękuję za przypomnienie.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Fajna recenzja:) Również czytałam Kukułkę i też mnie nie zachwyciła. Ale ja chyba jestem niechętnie nastawiona do wszystkich książek, które podejmują "głośne" tematy medialne - trudno mi znaleźć powieść, która pokazałaby coś odkrywczego w danym temacie.
OdpowiedzUsuńI tu też, mimo że faktycznie czytało się szybko i z ciekawością, miałam wrażenie, że... to wszystko już słyszałam. Dylematy macierzyństwa, problemy niepłodności, wahania co do matek zastępczych itp.
Dlaczego "autentyzmu dodaje historii fakt, że z żadną z bohaterek czytelnik jednoznacznie nie sympatyzuje"? Czy sympatyzowanie z bohaterami wpływa na autentyzm opowiadanych historii? Zdarzyło mi się jednoznacznie sympatyzować z bohaterami różnych historii (np. z wojskami polsko-litewskimi podczas starcia pod Grunwaldem) i nie zauważyłem w związku z tym zjawiska "ujmy" na autentyzmie... Tam autentycznie odnieśliśmy druzgocące zwycięstwo, zdreptana została potęga i buta Krzyżacka. Dzięki Bogu, że zanim została zdreptana na ament, to zdążyła pobudować w Malborku zamek warowny. :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Tolu, cieszę się:-) Kiedy przeczytasz, zajrzyj i podziel się opinią.
OdpowiedzUsuńJagodzianko, to ciekawe, bo podobną opinię słyszałam od przyjaciółki, która pożyczyła mi książkę - że niby wszystko fajnie, ale "temat już tyle razy wałkowany"...
Arku, chodzi o to, że żadna z pierwszoplanowych postaci łatwo nie podlega ocenie, bo, jak wspomniałam, "Kozłowska zadbała o to, by motywacje obu kobiet – choć skrajnie odmienne – były zaznaczone równie wyraźnie". To mam na myśli - że w przeciwieństwie to dość grubo ciosanych postaci z dalszego planu, protagonistki wydają się pełnowymiarowe i dzięki temu - autentyczne.