sobota, 2 kwietnia 2011

Brunet wieczorową porą wg Allena

Po wyjściu z seansu Poznasz przystojnego bruneta (You Will Meet a Tall Dark Stranger)) – nowego filmu Woody'ego Allena – pomyślałam sobie: Sympatyczny film, ale pewnie szybko o nim zapomnę. Przepowiednia spełniła się na tyle dosłownie, że niemal zapomniałam napisać recenzję ;-)

Nadrabiam więc zaległości. Rzecz dzieje się w Londynie, gdzie poznajemy Helenę (Gemma Jones) – elegancką, choć przygnębioną starszą panią, porzuconą przez męża. Nie mogąc poradzić sobie z samotnością, Helena szuka pomocy u wróżki – desperacko licząc na znalezienie w jej przepowiedniach źródła nadziei (wróżka dzieli się z Heleną nie tylko przeczuciami, ale i whiskey ;-). Wkrótce ukazuje się nam i winny sytuacji Heleny – jej były mąż, Alfie (Anthony Hopkins). Ten – na przekór upływowi czasu – postanawia radykalnie zmienić swoje życie, zapisuje się na siłownię i spotyka z coraz młodszymi, niewymagającymi kobietami. Życiowe perypetie Heleny i Alfiego śledzi ich córka, Sally (Naomi Watts) – nieco znużona codziennością, rozdarta między marzeniami o dziecku, planami rozwoju kariery zawodowej a nagłym zauroczeniem... Towarzyszy jej mąż, niespełniony pisarz, Roy (Josh Brolin).


Bohaterowie, jak zwykle u Allena, wikłają się w pogmatwane sytuacje, podejmują pochopne decyzje i trwają w bezustannej pogoni za szczęściem – w jego mniej lub bardziej prozaicznej postaci (patrz: obiekt westchnień Alfiego).
Podobało mi się to, co zwykle lubię w allenowskich opowieściach – dystans do bohaterów, wiarygodne ujęcie ich marzeń, drwina z przekonań o wielkim i wciąż niezrealizowanym potencjale, wreszcie – nieśmiertelny motyw wiary, że za płotem trawa jest zieleńsza (rzecz znana u Allena choćby z Hanny i jej sióstr, a w Brunecie zilustrowana dobitnie przez Roya, który podgląda przez okno swoją sąsiadkę).

Odpowiadały mi również akcenty melancholii, które przewijały się w tle – podsumowane w ostatnim komentarzu narratora: To już koniec tej nic nie znaczącej historii, a zasygnalizowane już na początku, w cytacie z Makbeta o życiu jako opowieści idioty. Celnie, choć w lekkiej formie, Allen przedstawił
motyw bezcelowości ludzkich dążeń, przypadkowości działań i nieskuteczności planów.

Ogólnie jednak Poznasz przystojnego bruneta nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia. Ot, prosta historia, obejmująca parę ciekawych spostrzeżeń, miejscami przenikliwa, miejscami pełna wdzięku, ale jako całość – nieszczególnie wciągająca. Polecam głównie wielbicielom Allena, fanom Anthony'ego Hopkinsa lub Antonio Banderasa – albo tym, którzy mają ochotę na słodko-gorzki film między pracą a kolacją. I jeszcze jedno uściślenie – określanie Bruneta komedią jest, moim zdaniem, nieporozumieniem – choć pewne akcenty komiczne tu bez wątpienia są.

P.S. Dzisiejszy dzień poświęcam w całości pracy nad jednym tekstem... ale jako, że tekst dotyczy Allena, to blogowa recenzja to idealny pretekst do przerwy, prawda? ;-) Miłej soboty (a zainteresowanym – poznania przystojnych brunetów!).

7 komentarzy:

  1. Zgadzam się z recenzją. W ogóle twardo zostaję fanką starszych filmów Allena, po 90 roku przekonały mnie chyba tylko Cienie we mgle, Alice, Match Point i Whatever works. Reszta jakaś taka lepsza, gorsza, ale bez większych rewelacji.

    W tym plusem są dla mnie aktorzy, których lubię (Hopkins, Banderas, Ashton-Griffiths i Gemma Jones) i ławeczka na końcu ;). Pamiętam, że te stare drewniane ławki, często z wyrytymi napisami, bardzo mi się w Londynie podobały - twórcom różnych filmów jak widać też, bo często ktoś na nich w filmach siedzi. Podobało mi się to allenowskie mrugnięcie okiem, zazwyczaj siędzą na nich młode zakochane pary, fajnie że on posadził na ławce dwójkę starszych ludzi zaczynających nowe życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo, masz już 100 fanów na FB! Gratulacje:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Besame, co do ławeczki - rzeczywiście, zgrabnie wykorzystany motyw (jeśli kiedyś uda mi się pojechać do Londynu, będę wypatrywać:-) Z nowszymi filmami Allena mam podobnie, jak Ty - "Cienie we mgle" lubię do tego stopnia, że wydawało mi się, iż pochodzą sprzed roku 1990;-)

    Za sympatyczne z minionych dwóch dekad uważam jeszcze "Życie i całą resztę" oraz "Wszyscy mówią: kocham cię" (ten ostatni obejrzałam całkiem niedawno i byłam zaskoczona, jaka to wdzięczna historia, polecam Ci na któreś szare popołudnie:-)
    Niemniej, są to wrażenia dość blade w porównaniu np. z "Annie Hall", "Hanną i jej siostrami" albo "Złotymi czasami radia", za którymi przepadam... A które Ty najbardziej lubisz?

    Anonimowy - dzięki za czujność:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja nie przepadam za Match Point... Ale to chyba z powodu ogólnej awersji do Scarlett Johanson.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie moje naj naj ulubione to Annie Hall i Manhattan. Poza tym bardzo lubię Hannę i jej siostry, Wnętrza, Złote czasy radia, Purpurową różę z Kairu i allenową część Nowojorskich opowieści (zresztą i część Scorsese bardzo lubię, tylko Coppola tam na mój gust nawalił).

    Wszyscy mówią: kocham cię jakoś mnie nie przekonało. Niby fabuła jest, pomysł jest, aktorzy są, ale jakoś tego nie kupiłam :). Tzn. oglądało się z tego co pamiętam miło, ale jakoś film we mnie nie zostawił szczególnych wrażeń. Może przez to, że bohaterów było tak dużo, że nie zdążyłam się z żadnym zaprzyjaźnić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha, mam podobne zdanie o Nowojorskich opowieściach - część Scorsese najmniej przypadła mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałem podobne wrażenie - taki przyjemny film, miejscami zabawny, miejscami smutnawy, ale w gruncie rzeczy do zapomnienia.

    e.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.