poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Przyjemności z importu

Wrażenia z Dwóch Brzegów postanowiłam wypunktować w cyklu przyjemnościowym (o filmach będzie jeszcze mowa oddzielnie), dlatego notka szykuje się długa i pełna dygresji. Ale w ten sposób mam szansę podzielić się z Wami emocjami, póki są jeszcze ciepłe :-)

(Przyjemności dedykuję też Arkowi, który zapowiedział, że za zachwyty wobec Kazimierza zatłucze
mnie młotkiem ;-)

1. Podróż przez Polskę – z R. za kierownicą, kamerą na kolanach i nogami opartymi o przednią szybę ;-) Spokojna jazda, Kocham pana, panie Sułku w radiu (tak się składa, że zawsze jadąc na Dwa Brzegi, trafiamy na tę audycje w Trójce) i cudowne uczucie oczekiwania na wakacje, które są tuż za zakrętem...

2. Świty w Kazimierzu. Pobudki bez budzika, a wcześniej barwne sny. Uświadomiłam sobie, że pobyt na Dwóch Brzegach to pierwszy tydzień od wielu miesięcy (a z pewnością – pierwszy w tym roku), podczas którego – w całości – byłam wyspana. Nawet w trakcie wakacji, choć fantastycznych, zarywałam noce; nie wspominając o tym, jak często zarywam je (niestety...) w dni powszednie. Po tym tygodniu czuję się, jakby powietrze wokół mnie się przerzedziło, mój wzrok wyostrzył, a szare komórki... nabrały rumieńców ;-) Warto spać, mówię Wam!

3. Sielskie śniadania i planowanie dnia – podczas których jedyną troską było to, czy lepiej wybrać się na film, czy np. na spotkanie z reżyserem :-)
Tempo życia biegunowo odmienne od codziennego.
4. Poranna kawa w Cafe Kocham Kino – przy czym „poranna” oznacza tu mniej więcej godzinę 11 (patrz: pkt 2 ;-) Spokojne oczekiwanie na pierwszy seans, uśmiechy na kilku – znajomych już – twarzach. Wertowanie programu imprez, krótkie lektury między filmami, przeglądanie ciekawostek w namiocie Empiku... Przy okazji dowiedziałam się np. że Elisabeth Duda popełniła książkę Żożo i Lulu – z ilustracjami Agaty Dudek, którą bardzo lubię. Tekst nie wydał mi się porywający, ale polecam przejrzenie grafiki – poniżej próbka.
Ilustracja z bloga Książki z naszej półki

5. Dłuuugie czytanie na kazimierskim rynku, przy kawie lub przy Perle. Spędziliśmy z R. kilka takich popołudniowych sesji, schronieni pod parasolem (na przemian – przeciwsłonecznym lub przeciwdeszczowym) i zanurzeni w lekturze – Marka Krajewskiego (to R., choć zamierzam dołączyć), Jeża Jerzego (urocze stworzenie, polecam tym, którzy nie znają :-) czy Murakamiego.

Tego ostatniego czytałam tym razem Po zmierzchu – i odczucia mam... dość letnie. Powieść napisana jest trochę jak scenariusz filmowy (więc na festiwal, zdawałoby się, jak znalazł ;-) i rozgrywa się w ciągu jednej nocy – śledzimy tajemnicze, nieco odrealnione wydarzenia.  Wszystko jednak, jak dla mnie,
mało wciągające i zbyt banalne. Nie sądzę, bym wracała do tej powieści (chyba tylko dla skojarzeń z Kazimierzem ;-) Moim absolutnym faworytem u Murakamiego pozostaje Norwegian Wood.

Gdyby natomiast ktoś z Was chciał przeczytać Po zmierzchu, chętnie przekażę/ prześlę mu tę książkę – za darmo, w ramach promowania idei bookcrossingu :-)

6. Pokrętne spacery
, czy też – spacery kręcone. Wyszukiwanie ujęć, które być może zostaną umieszczone w projektach filmowych, jakie chodzą mi po głowie...

7. Noclegi u Najbardziej Uprzejmego Człowieka na Świecie :-)

8. Spotkania z twórcami. Różnych dziedzin, różnych doświadczeń, różnych temperamentów (kompletną listę festiwalowych gości możecie zobaczyć tutaj).


Szczególnie lubię słuchać twórców, których talent podziwiam – a którzy jednocześnie zachowują dystans wobec swojej dyscypliny sztuki, wykazują otwartość i ciekawość świata. Takich, którzy potrafią dzielić się swoim sposobem widzenia rzeczywistości i nie trwają w przekonaniu, że ich recepta na sztukę jest jedyną i niepowtarzalną. Nie zamykają się w jednym filmie, jednej generacji czy jednej stylistyce, twierdząc, że wszyscy spoza niej nie zasługują na miano artysty (a i takich typów, jak możecie się domyślać, nie brakowało).

Słowem – cenię tych, którzy nie przestają być uważni. Takie wrażenie zrobili na mnie Zbigniew Zamachowski (nie tylko podczas rozmowy w Cafe Kocham Kino, ale i przed filmami, np. śpiewając wraz z reżyserką, Moną J. Hoel, norweską kolędę :-) oraz Leszek Możdżer (polecam jego nową płytę – z kompozycjami Komedy). Jeśli kiedykolwiek natkniecie się na spotkania z nimi, nie przegapcie.

Zdjęcie ze strony Dwóch Brzegów, autor: Tomasz Stokowski

Z innych ciekawostek – m.in. sympatyczna rozmowa z Marią Szabłowską (Wideoteka Dorosłego Człowieka), która wspominała, że gdy zaproszono do programu Irenę Jarocką, artystka przyniosła ze sobą dżinsową sukienkę z filmu Motylem jestem, czyli romans 40-latka. Twórcy Wideoteki postanowili powtórzyć ten pomysł przy spotkaniu z Marylą Rodowicz – poproszono ją o przyniesienie do studia którejś z pamiętnych scenicznych kreacji. Rodowicz, nie mogąc się zdecydować, przyniosła sukienek... kilkadziesiąt :-)

Chętnie wysłuchałam
też Zygmunta Miłoszewskiego – autora Domofonu (o którym wspominałam tutaj), ale i ekranizowanego niedawno Uwikłania. Wielbiciele komisarza Szackiego mogą już zacierać ręce – jesienią ma ukazać się druga część kryminalnej serii Miłoszewskiego, a wkrótce po niej – trzecia. Co ciekawe, Miłoszewski zdecydowanie dystansował się do ekranizacji Jacka Bromskiego – wytykał różne nieścisłości i błędy, podkreślał, że adaptacja znacznie odbiega od pierwowzoru literackiego (aż nabrałam ochoty na lekturę książki – tak się złożyło, że najpierw obejrzałam film, a potem natknęłam się na twórczość Miłoszewskiego). Spytany, czy zgodzi się, by Bromski zekranizował drugą powieść, pisarz odpowiedział jasno: Pozostając w żargonie kryminalnym – po moim trupie ;-)

9. Maliny kupowane na kazimierskim rynku. Pachnące latem, a smakujące beztroską.

10. Wieczorna muzyka
– czy to w postaci radosnego koncertu melodii klezmerskich U Fryzjera, czy to w formie instrumentalnych popisów grajków na rynku, czy wreszcie – w ramach oficjalnych występów w Domu Architekta. Tam najbardziej urzekła mnie lubelska grupa Miąższ – z wyjątkowo charyzmatyczną wokalistką :-) Misz masz gatunków muzycznych i instrumentów (np. gra na pile), niesamowita energia sceniczna i nieprzewidywalność (słuchając jednego utworu, nie mieliśmy pojęcia, co czeka nas przy następnym) rozgrzały moje serce do tego stopnia, że...  że zapomniałam o zziębniętych dłoniach (a nie było łatwo, wierzcie mi).

Nie powtórzyły już tego ani świetna Rykarda Parasol (czyli Nick Cave w spódnicy – z tym, że Nick Cave o wyjątkowo pięknym, nagim ramieniu :-), ani inspirująca grupa Hemail (choć ich wysłuchałabym jeszcze kiedyś z przyjemnością), ani radośnie improwizujący Ludojad (ten ostatni w ogóle trafił do mnie najmniej – spodobały mi się chyba tylko sceniczne kreacje ;-)

To tyle, jeśli chodzi o dwubrzeżne przyjemności. A teraz – czekam na młotek Arka... ;-)

7 komentarzy:

  1. Jak zwykle, świetna relacja:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewenemencie, a czytałaś Murakamiego "1Q84"? Jestem ciekawa Twojej opinii.

    Pozdrawiam,
    m.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja chętnie przygarnę "Po zmierzchu", jeśli to jeszcze aktualne, choć niestety nie mam niczego do zaoferowania w zamian...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciosu nie zadam. Kierując się zasadą miłosierdzia i wrodzonym brakiem skłonności morderczych, przyznaję, że moje zapowiedzi stanowiły żart. Tego będę się trzymał. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, dużo ładnych rzeczy wyłowiłaś! Trochę podziwiam, trochę zazdroszczę:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy, dziękuję.

    m., jeszcze nie, ale zamierzam - dwa tomy czekają na półce.

    Drzewiec, nie ma sprawy - prześlij na kieszenie.jak.ocean@gmail.com adres pocztowy, na jaki mam przesłać książkę.

    Arku, żart, łe ;-)

    Anonimowy - :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaach, w Kazimierzu nie byłam już dawno i Twoja notka zaostrzyła mój apetyt na wyjazd tam:-) Możdżera płyta rzeczywiście świetna, słuchanm jej ostatnio codziennie w samochodzie - i wciąż nie mam dość!

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.