Chodzą mi po głowie spacery, i to wiodące innymi szlakami, niż zwykle. Tęskno mi do miejsc, których jeszcze nie widziałam, chodników, po których nie stąpałam, zapachów, których nie czułam. Mam ochotę obudzić się w nie swoim łóżku (bez romansowych wątków), zjeść śniadanie na kawiarnianym talerzu, patrzeć przez okno, które tylko przez chwilę jest moje.
Skręcić w uliczkę, której nie znam, fotografować kamienice, których nie mijałam już dziesiątki razy, dać się zaskoczyć urodą – albo brzydotą – nieznanego miasta. Mam ochotę zmienić nazwę figurującą na mapie w zestaw moich własnych, subiektywnych wrażeń i wspomnień. Chcę dać się zaskoczyć godzinie, która zwykle wpisana jest w bezlitosny grafik pracy lub w rutynę codzienności – a nagle przypadnie mi w udziale w chwili odprężenia lub radości. Mam ochotę słuchać muzyki w samochodzie, śpiewać na głos z R. (dyskutując przy tym, całkiem serio, które z nas jest bardziej pozbawione talentu) i próbować odgadnąć, co czeka nas u celu. Mam ochotę spakować się do walizki i zapomnieć paru rzeczy. Mam ochotę kupić na miejscu parasol, bo okaże się, że słońce, na które liczyliśmy, nie wyszło ani na chwilę.
Tak, rwę się do wyjazdów, choćby krótkich. R. od początku roku jest nieustannie zaabsorbowany sprawami służbowymi, co znacznie ogranicza nasze szanse na weekendowy wypad. A ja, będąc często sama, tym więcej spaceruję, tym więcej się rozglądam, tym częściej daję słońcu grzać się w policzki... i tym silniej odczuwam wiosnę. Mam nadzieję, że wkrótce uda nam się gdzieś wyrwać, choćby do Ciechocinka.
Tymczasem za mną bardzo pracowite dni – a dziś wprost maraton czytania i pisania (poniedziałek przypadł sprawom akademickim), który, ku mojemu zaskoczeniu, natchnął mnie niesamowitą energią. Czego nie mogę zmarnować, bo zaraz z powrotem siadam do pracy – tym razem agencyjnej. Nie tracę więc czasu, tylko dodam na zakończenie, że za mną pyszny obiad u Magdy i Pawła (o, to jedyny plus wyjazdów R. – Magda i Paweł zapraszają mnie na obiady!).
Tymczasem za mną bardzo pracowite dni – a dziś wprost maraton czytania i pisania (poniedziałek przypadł sprawom akademickim), który, ku mojemu zaskoczeniu, natchnął mnie niesamowitą energią. Czego nie mogę zmarnować, bo zaraz z powrotem siadam do pracy – tym razem agencyjnej. Nie tracę więc czasu, tylko dodam na zakończenie, że za mną pyszny obiad u Magdy i Pawła (o, to jedyny plus wyjazdów R. – Magda i Paweł zapraszają mnie na obiady!).
Zapraszam do Opola:) Całkiem fajne miejsce na weekendowe zwiedzanie, a weekend majowy już wkrótce.
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku miałam okazję spędzić weekend w Toruniu i dzięki Twoim podpowiedziom udało mi się dotrzeć na kilka fajnych uliczek.
Pozdrawiam,
Asia
A w tym tygodniu zapraszam do Warszawy. W Lunie trwa właśnie Lato Filmów i wspaniale ociepla tę paskudną pogodę! :)
OdpowiedzUsuńTo ja nie będę gorsza i też zapraszam ;). Do Warszawy już masz zaproszenie, to ja zapraszam do małych mieścinek północno-zachodnich na majówkowy weekend, a co!
OdpowiedzUsuńOch, im dłużej prowadzę bloga, tym więcej widzę jego dobroczynnych korzyści. Człowiek napisze notkę tęskniącą za wakacjami i się spodziewa raczej narzekań typu: "Taaa, praca jest bez sensu, też bym gdzieś wyjechał(a)" - a tu takie serdeczne rekomendacje :-) Dzięki!
OdpowiedzUsuńAsiu, w Opolu nie byłam nigdy - już sprawdzam, ile zająłby dojazd ;-) Cieszę się, że wypad do Torunia Ci się udał, choć szkoda, ze nie dałaś znać - może poleciłabym coś jeszcze. Cóż, następnym razem!
smallfemme, na warszawskich kinomanów to wiosna podziałała chyba jeszcze bardziej, niż na mnie, skoro już mają lato ;-) A serio, to fakt kuszący, tym bardziej, że do Lata Filmów mam sentyment od czasów, gdy - przez kilka lat - odbywało się w Toruniu.
maryna, hmm, hmm... ;-)