Ostatnio, będąc u mamy, przeglądałam kwietniowy numer Pani i zatrzymałam się na wywiadzie z Marianem Opanią. Rozmowa dość ciekawa, z całym dobrodziejstwem inwentarza związanym z prowadzeniem Małgorzaty Domagalik (czyli niektóre pytania, owszem, niebanalne, inne – sprawiające wrażeniem, jakby autorka rzucała je w przestrzeń, czekając, aż odpowiedź rozmówcy nada im sens ;-) Moją uwagę zwrócił jeden fragment, obecny zupełnie na marginesie:
Opania: A zasady mam raczej konserwatywne, nie ulega wątpliwości. Ten
dzisiejszy świat nie jest już mój. Jestem, na przykład, głęboko
przeciwny ruchowi feministycznemu.
Domagalik: Jestem feministką.
Opania: To akurat nieprawda. Ja panią darzę wielką sympatią.
Domagalik: Jestem feministką.
Opania: To akurat nieprawda. Ja panią darzę wielką sympatią.
Uśmiechnęłam się, bo jest to dokładne przeciwieństwo mojego podejścia do feminizmu. Zawsze, gdy słyszę, że jakaś kobieta gorliwie zarzeka się, iż nie jest feministką, myślę, odwrotnie niż Opania: To akurat nieprawda. Jesteś, tylko o tym nie wiesz ;-)
Dlaczego? Bo feminizm oznacza dla mnie taki zbiór przekonań, że naprawdę trudno mi wyobrazić sobie kobietę, która świadomie by się ich wyrzekała. W moim rozumieniu feminizm to naturalne, odruchowe już dla nas – żyjących w określonej rzeczywistości historyczno-społecznej – przekonanie, że zasługujemy na swoją niezależność, wolność i swobodę decydowania o sobie, w każdej dziedzinie życia. Feminizm to solidarność jajników, to troska o inne kobiety i przeświadczenie, że gdy można coś zrobić dla przedstawicielki swojej płci – warto. To ciekawe inicjatywy, takie jak udział znanych kobiet w kampaniach na rzecz raka szyjki macicy lub raka piersi, to walka o prawa kobiet dyskryminowanych w pracy (choćby na swoim własnym podwórku – poprzez dążenie do tego, by mężczyźni nie byli wynagradzani za tę samą pracę lepiej niż kobiety). To wreszcie ruch bra-fitterski, w internecie zebrany np. na forum Lobby Biuściastych lub Stanikomanii, a w realu praktykowany w sklepach z bielizną (praktykowany, zaznaczmy, głównie przez kobiety – rzecz jasna, dla innych kobiet).
Feminizm to także wzajemne, prywatne wsparcie, to rozmowy z koleżanką, która – podobnie, jak my – przejmuje się pracą, przeżywa rozterki związane z godzeniem różnych obowiązków albo nieustannie walczy z wewnętrzną matką-Polką (i nie potrafi odpoczywać, nie robiąc niczego pożytecznego). Feminizm to dla mnie żywioł kobiecej energii, realizowany w inicjatywach takich, jak ta animacja.
Dlaczego? Bo feminizm oznacza dla mnie taki zbiór przekonań, że naprawdę trudno mi wyobrazić sobie kobietę, która świadomie by się ich wyrzekała. W moim rozumieniu feminizm to naturalne, odruchowe już dla nas – żyjących w określonej rzeczywistości historyczno-społecznej – przekonanie, że zasługujemy na swoją niezależność, wolność i swobodę decydowania o sobie, w każdej dziedzinie życia. Feminizm to solidarność jajników, to troska o inne kobiety i przeświadczenie, że gdy można coś zrobić dla przedstawicielki swojej płci – warto. To ciekawe inicjatywy, takie jak udział znanych kobiet w kampaniach na rzecz raka szyjki macicy lub raka piersi, to walka o prawa kobiet dyskryminowanych w pracy (choćby na swoim własnym podwórku – poprzez dążenie do tego, by mężczyźni nie byli wynagradzani za tę samą pracę lepiej niż kobiety). To wreszcie ruch bra-fitterski, w internecie zebrany np. na forum Lobby Biuściastych lub Stanikomanii, a w realu praktykowany w sklepach z bielizną (praktykowany, zaznaczmy, głównie przez kobiety – rzecz jasna, dla innych kobiet).
Feminizm to także wzajemne, prywatne wsparcie, to rozmowy z koleżanką, która – podobnie, jak my – przejmuje się pracą, przeżywa rozterki związane z godzeniem różnych obowiązków albo nieustannie walczy z wewnętrzną matką-Polką (i nie potrafi odpoczywać, nie robiąc niczego pożytecznego). Feminizm to dla mnie żywioł kobiecej energii, realizowany w inicjatywach takich, jak ta animacja.
Słowem – feminizm ze sztandarami to tylko jedna odsłona tego ruchu (również budząca we mnie uczucia pozytywne, nie ukrywam), ale – jedna z wielu. Czasem skrajna, radykalna, lecz towarzysząca tysiącu innych wcieleń feminizmu. Codziennego, oczywistego, moim zdaniem – wpisanego w świadomość każdej kobiety, która chce decydować o sobie.
Myślę, że w powszechnej świadomości feminizm wciąż bywa utożsamiany z fanatyzmem. A, choć może zahaczać o fanatyzm – jak każdy system przekonań – absolutnie nie jest z nim jednoznaczny.
A jakie skojarzenia hasło feminizm wyzwala w Waszych głowach? Pozytywna energia kobiet czy rozkrzyczane panie z wąsami?
Myślę, że w powszechnej świadomości feminizm wciąż bywa utożsamiany z fanatyzmem. A, choć może zahaczać o fanatyzm – jak każdy system przekonań – absolutnie nie jest z nim jednoznaczny.
A jakie skojarzenia hasło feminizm wyzwala w Waszych głowach? Pozytywna energia kobiet czy rozkrzyczane panie z wąsami?
Bajeczne zdjęcie stąd
Wkurzają mnie stereotypy na temat feministek. I to gorliwe zapewnianie, że nie jestem feministką, nie mogłabym, rzuć głupim żarcikiem, ich nikt nie chce. Rzygam tym.
OdpowiedzUsuń:)
Ja się zdecydowanie nie czuję feministką, ponieważ w ogóle nie czuję większej więzi akurat z kobietami (poza kwestiami ginekologiczno - stanikowimi) Nie boli mnie akurat dyskryminacja ze względu na płeć.
OdpowiedzUsuńJestem za przyznawaniem równych praw ludziom w ogóle - np. za korelacją wynagrodzeń do kompetencji, a nie akurat ich niezależnością od płci.
I przeszkadza mi przedstawianie kwestii opieki nad dziećmi jako sprawy "kobiecej" - tak jakby do przedszkoli nie chodziły dzieci obojga płci, które mają mamę i tatę.
Jak to dobrze, że są na świecie ludzie pogodni i opanowani. Jestem strasznym nerwusem, więc najchętniej powiedziałabym panu Opani, że ja nie lubię ludzi, którzy nie lubią feministek, więc niech wyjdzie i przestanie mnie uciskać swoimi stereotypami. I, co gorsza, utwierdziłabym go w jego przekonaniach!
OdpowiedzUsuńNie zawsze identyfikuję się jako "feministka", bo nie jestem działaczką i często to określenie wydaje mi się na wyrost, ale też nie uciekam od niego. I także lubię myśleć o feminizmie jako ruchu "kobiety dla kobiet", chociaż nie zawsze to tak działa. Byłoby zresztą fajnie, gdyby więcej ludzi spojrzało na to w ten sposób. Udałoby się więcej osiągnąć w tych najbardziej przyziemnych sprawach.
Magdalaeno, ale w równych płacach chodzi właśnie o to - żeby osoba na tym samym stanowisku, niezależnie od płci, zarabiała tyle samo.
OdpowiedzUsuńDla mnie feminizm jest nie tyle solidarnością jajników - bo dużo przebywam w środowisku wyłącznie kobiecym i widzę jak na dłoni, że solidarność tutaj nie występuje, chyba że chodzi o wspólne, zgodne podkładanie świni i wbijanie noża w plecy - co świadomość, którą wpaja się wszystkim dziewczynkom w naszej kulturze: że jesteśmy ludźmi, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Również nie wyobrażam sobie kobiety, która nie jest feministką - świadomie rezygnuje z prawa do edukacji, prawa głosu, niezależności finansowej i prawnej, decydowania o sobie itd.
Za to doprowadzają mnie do szału dwie opinie na temat feminizmu:
- "Jesteś feministką? A nie wyglądasz. Tak kobieco się ubierasz" - czyli utożsamianie feminizmu z zanikiem różnic między płciami. Do tej kategorii zalicza się też ironiczne "co, chciałabyś, żeby facet karmił piersią?".
- "Jesteś feministką? Jaka jesteś biedna. Nikt cię nie przepuszcza w drzwiach i na pewno nigdy nie dostajesz kwiatów" - czyli mylenie feminizmu (przekonania o równości płci) z brakiem dobrego wychowania (ktoś w końcu przez te drzwi musi przejść pierwszy, w naszej kulturze to jest osoba umownie "ważniejsza" - to nakazuje savoir-vivre i feminizm tego nie zmieni).
Każdej kobiecie, która twierdzi, że nie jest feministką, polecam serial "Mad Men". Doskonale pokazuje, jak dużo się zmieniło przez ostatnie pół wieku w prawach kobiet - na lepsze! Bo wyglądać nadal możemy oszałamiająco, a w dodatku jeszcze wolno nam się odzywać :-)
Oj, a ja nie lubię takich pojęć - feministka, szowinista, -istka, -ystka, -ista, -ysta... Definiujemy pojęcia tego typu, a potem usilnie staramy się wepchnąć w którąś szufladę siebie i ludzi wokół nas. I po co? Przy wielości różnorakich definicji tak naprawdę zapominamy być po prostu sobą.
OdpowiedzUsuńI co z tego, że nazwę się feministką, skoro dla kazdego będzie to znaczyło coś innego - jedni popatrzą na mnie z pobłażaniem, inni się na mnie wściekną, jeszcze inni machną ręką, bo ich to nie obchodzi. A przecież wolę, żeby każdy, kogo spotykam na swojej drodze widział we mnie mnie, a nie stereotyp, który sobie w głowie zbudował na podstawie jakiejś definicji.
Ja dosyć długo należałam do grupy osób, które wzbraniały się przez uznaniem za feministkę. Brało się to stąd, że wszystkie znane mi kobiety, które deklarowały bycie feministkami, walczyły tak naprawdę nie o prawa wszystkich kobiet, ale wybranej grupy. Czyli zamiast "musisz siedzieć w domu" pojawiało się "musisz robić karierę zawodową", a nie "możesz robić to, co wolisz". To było dla mnie nie do przyjęcia, bo zastępowanie jednego nacisku innym budzi mój opór, nawet jeśli ten inny jest bliższy mojemu trybowi życia. I od tak rozumianego feminizmu nadal się odżegnuję.
OdpowiedzUsuńAle feminizm dążący do "możesz robić to i dostawać za to takie samo wynagrodzenie, jakie dostawałby mężczyzna na tym stanowisku, a możesz zostać w domu, wychowywać dzieci i gotować obiady - i nie czuć się przez to gorsza" jak najbardziej popieram :).
Jestem feministką. Jestem za związkiem partnerskim, w którym zarówno ja, jak i mój partner mamy prawo do czasu wolnego spędzonego poza gronem rodziny, jak i obowiązek opieki nad dzieckiem. Tak, uważam się za feministkę. Szkoda tylko, że mój model rodziny nie jest naturalny. Przykro mi, że nadal czuję się wyjątkowa ze względu na to, że raz w tygodniu mogę iść na pilates, dwa razy na niemiecki, że mam prawo pójść na imprezę z koleżankami pomimo przedszkolaka w domu.
OdpowiedzUsuńDziwnie się czuję gdy inna kobieta (a miało to miejsce niedawno) powiedziała mi, że same sobie zasłużyłyśmy na "grube" traktowanie naszą walką o równouprawnienie i że to nic dobrego nie przyniosło.
Jestem kobietą a czasem nie rozumiem kobiet :(
Ela
Widzisz Ewenemencie, jestem feministką czy nie jestem? w pełni zgadzam się z Twoimi poglądami, ale zawsze mówię, że feministką nie jestem, bo według mnie to słowo już nabrało pejoratywnego i wypaczonego znaczenia, przez te kobiety, które głośno krzyczą i tak naprawdę ograbiły feminizmy z całej kobiecości, niestety feministka kojarzy mi się ze sfrustrowanym, najczęściej zaniedbanym babo-chłopem, który nie da sobie otworzyć drzwi, kupić kwiatka, podnieść walizki i absolutnie wyklucza posiadanie bachorów i zajmowanie się nimi, facetów nienawidzi, z fanatyzmem właśnie.
OdpowiedzUsuńMoże te feministki powinny sobie wybrać inne określenie, a oddać stare pełnowartościowym, pełnoprawnym kobietom, które, po prostu są przeciwne jakiejkolwiek dyskryminacji i uważają, że mają prawo robić, to co im się podoba i jest akurat dla nich dobre.
I tak wierzę w solidarność jajników i siłę kobiet i wszelkie kampanie i ruchy kobiece i z uśmiechem śledzę imprezy na Dzień Kobiet i rozpoznaję wśród uczestniczek z transparentami swoje koleżanki. Czyli w pełni zgadzam się, że pasuję to określenia feministka według Twojego opisu, ale cholernie mi się to określenie źle kojarzy!
Dzięki, dziewczyny, za ciekawe uwagi.
OdpowiedzUsuńMagdalaeno, napiszę za Olgą Cecylią - postulat równości płac bazuje właśnie na potrzebie uniezależnienia wynagrodzeń od płci, a nie - premiowania płci żeńskiej. A statystycznie wciąż, niestety, Polki zarabiają mniej niż Polacy na tych samych stanowiskach.
Co do kwestii przedszkoli - bardzo celna uwaga!
Olgo Cecylio, ładny wniosek z serialu Mad Men :-)
Kung-Fu Pando, z jednej strony przyznaję Ci rację - bo oczywiście najważniejsze, żeby być sobą. Z drugiej - ja czuję czasem potrzebę przynależności albo po prostu określenia krótko swojego systemu wartości/ światopoglądu/ nastawienia do świata - i różne etykietki, choć bywają generalizujące, po prostu mi to ułatwiają.
Elu, nie martw się - beton w głowie zawsze się trafi, niezależnie od płci :-)
malino, nie dziwią mnie Twoje skojarzenia, bo - tak, jak napisałam - mam wrażenie, że wizja agresywnego babochłopa wciąż jest obecna w świadomości społecznej. Tylko coraz częściej mi się wydaje, że są to "echa ech" - skutki powtarzania stereotypów, powielania zasłyszanych plotek i przejaskrawiania. Bo ile takich feministek, jakie opisałaś, zdarzyło Ci się widzieć/słyszeć na żywo ("na żywo" rozumiem jako w telewizji, prasie - niekoniecznie osobiście)? Ja jednak znacznie częściej natykałam się na wypowiedzi rzeczowych, opanowanych, zadbanych ;) feministek, a nie - fanatyczek.
(Choć być może rozbieżność w obserwacjach będzie wynikała z tego, że kobiety, o których ja mówię, nie były przez Ciebie uznawane za feministki :)
OdpowiedzUsuńMaryno, tylko fajnie by było, żeby to siedzenie w domu - z wyboru, a jakże, teraz to jest z wyboru, bo wywalczyłyśmy sobie ten wybór! - dawało Ci na przykład prawo do emerytury. Bądź co bądź, wychowywanie obywateli to odpowiedzialne zadanie.
OdpowiedzUsuńA nie każda feministka to fanatyczka. Tylko początek i koniec tego słowa są takie same, nie dajmy się zwieść ;-) Ale każda ideologia ma swoje różne postacie - są feministki walczące i są żyjące. My jesteśmy żyjące, pracujemy u podstaw, zaczynając od własnego życia, i tego się trzymajmy.
Pozdrawiam serdecznie z pozycji feministki w sukience i 10-letnim związku, która tańczy taniec orientalny i nie dostaje regularnie kwiatków tylko dlatego, że woli doniczkowe, a tych ma od groma :-)
A propos: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,66725,11628806,Brzydkie_slowo_na__F_.html :-)
OdpowiedzUsuńHa, no proszę :-)
OdpowiedzUsuńOlgo, ja się z Tobą jak najbardziej zgadzam, mówię tylko dlaczego ja osobiście długo nie byłam przekonana do definiowania się jako "feministka". Po prostu kojarzyło mi się to głównie z tymi feministkami, które chcą narzucać Jedyną Słuszną Drogę - ok, inną niż Zły Patriarchalny Świat, ale nadal narzucać i mówić, że ta druga jest be. A tego nie lubię :).
OdpowiedzUsuń