czwartek, 3 maja 2012

Sielsko-trójmiejsko

No i wróciliśmy! W planach był wprawdzie wyjazd do Sandomierza, ale różne okoliczności powstrzymały nas przed oddaleniem się od Torunia dalej, niż na wyciągnięcie autostrady. Ostatecznie celem podróży zostało więc Trójmiasto – Sandomierz musi poczekać.

Niestety, po powrocie dość szybko dosięgnęła nas gorzka zmienność losu, odsuwając radosne chwile w sferę trochę odrealnioną. Z tym większą przyjemnością do nich wrócę i wypunktuję najprzyjemniejsze momenty.

L jak lato, którego zwiastuny można było zobaczyć w Polsce w miniony weekend.

Bilans kieszeniowej majówki: trzy dni nad morzem, garść niezałożonych, zbyt lekkich ubrań (Trójmiasto okazało się znacznie chłodniejsze niż Bydgoszcz, w której w sobotę bawiliśmy na dwóch ślubach – notabene, dwóch Baś – przy upalnej pogodzie) i cały wagon (większy niż wszystkie linie SKM razem wzięte!) wrażeń.

Niezwykłe miejsce noclegowe, w którym naszym współlokatorem był różowy flaming. Spacer z Gdyni Orłowo do Sopotu – nogi, po raz pierwszy w tym roku, zanurzone w morzu, a potem chwila błogiej drzemki na plaży. Drink z białego wina i sprite'a (nie wiem, czy czegoś jeszcze – muszę poeksperymentować w domu) w Gdańsku, z widokiem na Motławę. I to w poniedziałek, ok. 13 – w porze rozkosznie powszedniej. A wieczorem – gorąca „szarlotka” z żubrówki, musu owocowego i jabłek – w sopockim Błękitnym Pudlu.

Ponowne odwiedziny gdańskiego kina Kameralnego (tym razem seans Róży Smarzowskiego). Codzienne przechadzki esem-floresem nad stacją Sopot Wyścigi, by dostać się do serca miasta. Przypomnienie sobie sopockich willi z ich koronkowymi werandami. Spacer po gdańskim Dolnym Mieście, w trakcie którego R. – z tradycyjnym dla siebie zdrowym rozsądkiem – strofował mnie, że znowu włóczymy się po podejrzanych ulicach ;-) Wdrapanie się na wieżę Bazyliki Mariackiej bez liczenia schodów. Za to – liczenie kotów w Sopocie (kto pierwszy zauważy kota, wygrywa piwo) i spostrzeżenie, że w mieście musi istnieć jakiś płodny, czarno-rudo-biały kocur, bo wiele jego ewidentnych dzieci przechadzało się po willowych ogrodach. A właśnie – kot w Błękitnym Pudlu, który wskakiwał na wybrane krzesła i ucinał sobie drzemkę, nie bacząc na gości. 
Poza tym – nocna przygoda z kwaterą, do której nie mogliśmy się dostać. Klamka w sopockim SPATIF-ie – do pocałowania! Świetne książki. Nasze z R. tradycyjne próby zrobienia sobie wspólnego zdjęcia (samowyzwalacz do lamusa!) i licytacje, kto ma dłuższą rękę i będzie w stanie objąć kadrem kawałek tła, a nie tylko nasze makro-nosy. Odkrycie, że gdańska wystawa kserokopiarek (wspomniana tutaj) nie zawiera już zwierząt, a także – że kawiarnio-księgarnia przy Garbarach już, niestety, nie istnieje. Za to – udane odwiedziny w sopockiej Bookarni. Dużo dobrego jedzenia. Prosta przyjemność doświadczania ciepła po interwencyjnym zakupie kurtki. Zakreślanie na mapie (coraz bardziej zdefasonowanej) ciekawych miejsc, wertowanie dwóch ciekawych przewodników.
Było sielsko-trójmiejsko. Jedyny minus – tłumy przewijające się przez główne deptaki. Ale z tym na szczęście sobie poradziliśmy, zapuszczając się na Dolne Miasto ;-)
Niebieski Mikrus i moje okulary – nad Motławą.
Pozdrawiamy Was z dachówki! R. i ja na wieży Bazyliki Mariackiej w Gdańsku.
Miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się gdańskie kino Piast – ul. Angielska Grobla. Smutny widok. A o kinie dowiedziałam się z ciekawego przewodnika Zrób to w Trójmieście – drugiego obok Filmowego spacerownika po Trójmieście, w które zaopatrzyłam się przed  wyjazdem.
Krople bursztynu – galeria zewnętrzna, na którą natknęliśmy się przypadkiem. Przy nas wprawdzie bursztyny nie świeciły, jak na tym zdjęciu, ale wypatrzyliśmy ukrytą w nich lotkę.
 Bookarnia w Sopocie przy ul. Haffnera – bardzo sympatyczna kawiarnia z antresolą i mnóstwem regałów, pełnych pokus. Tu możecie obejrzeć całe wnętrze.
Posąg rybaka, który przechadza się nad sopockim monciakiem.
Przyłapałam go, gdy próbował ukraść księżyc!
 
Apetyczny przystanek w Gdańsku, a w tle jeden ze wspomnianych przewodników.
Gdynia Orłowo z punktu widzenia Antoniego Suchanka,
artysty, który wiele czasu spędza na ławce przy plaży.
Po Sopocie przechadzają się czasem różowe jelenie.
Za to tamtejsze byki jeżdżą na kółkach!

Mam nadzieję, że i Wy uszczknęliście trochę relaksu z tej majówki (a najlepiej – jeszcze z niej korzystacie). Jeśli nie, głowa do góry – lada dzień weekend! :-)

5 komentarzy:

  1. Dwa ostatnie zdjęcia najlepsze! Jak to się dzieje, że Ty zawsze wypatrzysz jakieś niedorzeczności? :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Uzupełniając tematy kulinarno-alkoholowe dodam, że dobra była też polędwica z dorsza z risotto w ziołowym sosie i koktajl z cytrynówki z sokiem grejpfrutowym:) Zakupy książkowe faktycznie udane! Całość trójmiejskich wspomnień popsuły informacje z meczu Lechia Gdańsk - Legia Warszawa:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy, jeleń jest moim zdaniem piękny!
    R., ewidentnie decyzja, by nie zostawać na tym meczu, była dobra :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię Twoje relacje z podróży. Pokazują miejsca z ciekawej, innej niż masowa turystyka, perspektywy.

    Pozdrawiam i będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy dobrze widzę wśród książek przeglądanych w Bookarni kota Simona? :)

    Również lubię tę kawiarnię - duży wybór książek i fajne rabaty.

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.