wtorek, 23 sierpnia 2011

Młodość nie dopisała (zakończenia)

Ciekawy artykuł znalazłam w ostatnim numerze Sensu. Autor, Krzysztof Boczek, w przy akompaniamencie amerykańskiej psycholożki (a jakże!), Nancy Kalish, analizuje temat znajomości odnawianych za pośrednictwem internetu. Nie chodzi jednak o googlowe dociekanie, kim jest obecnie dawna koleżanka z klasy, ale o próby odkurzenia przeszłych – niespełnionych – miłości.

Opisywani w tekście kochankowie sprzed lat pochodzą najczęściej z bardzo wczesnej młodości (co bez wątpienia kreuje wokół nich jeszcze silniejszy sentyment). Autor przytacza intrygujące statystyki: Większość, bo aż 55 proc., wydobywa [miłość] z czasów, gdy nie mieli jeszcze 17 lat, a prawie wszyscy (84 proc.) – gdy nie przekroczyli 22. Co ciekawe, osoby starsze, po 65. roku życia, też często starają się wracać do miłości z bardzo wczesnej młodości – nawet z podstawówki.

I druga
charakterystyczna cecha relacji wykopywanych z niepamięci – zwykle są to związki, których przeszłość przekreślili rodzice, przeprowadzka lub inne zdarzenie niezależne od młodych. Rzadko wracają do siebie ci, którzy już w młodości stwierdzili: „nie jest nam ze sobą dobrze” – stwierdza Boczek.

Właśnie ta zależność porażki związku od czynników zewnętrznych powoduje, jak sądzę, że młodzieńcze uczucia bywają tak bardzo idealizowane. Skoro nie miały szansy rozkwitnąć, nie dały nam również możliwości skonfrontowania swoich oczekiwań wobec wybranka z rzeczywistością, więc wciąż budzą nadzieję. Im dalej w las, tym odleglejsze staje się wspomnienie dawnych uczuć – i tym bardziej obraz realistyczny ustępuje miejsca melancholijnemu gdybaniu. A pytanie, czy wybraliśmy właściwą drogę, prowadzi szybko do wahań... czy nie dałoby się jeszcze zawrócić.

Zastanowił mnie ten artykuł. Z jednej strony rozumiem dreszczyk emocji związany z możliwością odnalezienia niedoszłego partnera sprzed lat, zorientowania się, kim jest, czy został dziennikarzem, jak marzył i czy wciąż ma tyle piegów na nosie. Z drugiej – mam nieodparte wrażenie, że jest to... psucie sobie całej przyjemności wspominania pierwszych porywów serca.

Sama lubię wracać myślami do młodzieńczych motyli w brzuchu – ale wolę je właśnie w ich mglistej, odrealnionej postaci. I myślę, że przyjrzenie im się z bliska  – domykanie, dopowiadanie, rozstrzyganie – byłoby jak... rozkładanie przyjaźni na czynniki pierwsze. Taki niepotrzebny transfer niespełnionych i niedoszłych – z łaskawej pamięci do bezceremonialnej prozy życia. B
ałabym się, że odkryję, iż moje motyle są stare, zakurzone i trzymają się tylko dzięki szpilkom. A jeden to nawet już nie ma głowy.

W artykule pojawiają się dość bezlitosne statystyki, określające szanse związków oczyszczanych z rdzy: Jeszcze 14 lat temu, gdy odnalezienie utraconego kochanka wiązało się z dużym nakładem energii i pieniędzy, aż 78 proc. takich powrotów kończyło się trwałym związkiem. Obecnie, gdy kontakt z miłością sprzed lat jest na wyciągnięcie ręki, statystyki są zdecydowanie mniej optymistyczne – tylko 5 proc. dawnych kochanków łączy się węzłem małżeńskim – im starsi, tym większe prawdopodobieństwo, że szczęśliwym i trwałym.

A Wy, czy mielibyście ochotę spotkać się czasem z postacią z dawnego... rozstaju dróg?

11 komentarzy:

  1. Dzień dobry. Mam pytanie: "w akompaniamencie", czy "przy akompaniamencie", bo nie wiem? Wydaje mi się, że raczej "przy" niż "w", ale... Zawsze jest jakieś ale, w każdej kwestii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, ja jestem w takim "odkurzonym" związku. Choć wyszło przypadkiem, kiedy się poznaliśmy to nasze szanse na związek były marne-studenci, z dwóch różnych krajów, poznali się w trzecim, obydwoje w związkach. Po tej znajomości zostało mi takie myślenie "co by było gdyby", ale myślałam, że nigdy nie sprawdzę i generalnie te "motyle w brzuchu" były miłym wspomnieniem. Jak się jednak okazało mój obecnie mąż, też myślał. Różnica jest jednak taka, że my byliśmy cały czas w kontakcie, nie regularnym, ale od czasu do czasu. Jak się spotkaliśmy po kilku latach zajęło nam jeden dzień "dogadanie się", i cóż, teraz cztery lata razem, dwa po ślubie.
    I jeszcze tak sobie myślę, że jak dorastamy, to się zmieniamy obydwoje, mój poprzedni związek tego dorastania nie wytrzymał, a mam wrażenie, że z moim jeszcze poprzednim partnerem, z czasów liceum, teraz moglibyśmy być dobrą parą, ale nie zamierzam sprawdzać:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobrze;]
    Wiekszy naklad energii i pieniedzy musial sie po prostu zwrocic. Jak zwykle ponad wszelkimi prawami stoi jedno - prawo korzysci;]

    Hurric;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Arek, przy akompaniamencie. A poza tym to chyba nie ten blog ;-)

    Ani trochę bym nie chciała - byłam parę razy zakochana bez wzajemności i na szczęście nic z tego nie wyszło. Nie mam najmniejszej ochoty zmieniać niczego, dobrze mi w tym związku, w którym jestem. Dziesiąty rok. Wytrzymało dorastanie, na szczęście oboje wyrośliśmy w tę samą stronę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. @my sElf

    oj, to by bylo, gdyby jednak cos wyszlo z zakochania bez wzajemnosci;]

    pzdr.
    Hurric;]

    OdpowiedzUsuń
  6. Malino, zacznę dygresją - myślałam wczoraj o Tobie, bo kiedy ja w Kieszeniach snułam rozważania o byłych i niedoszłych, w pokoju obok Wisła Kraków... nie doszła do Ligi Mistrzów ;-) A jako, że pokonał ją Cypr, przesyłałam Ci telepatyczne pozdrowienia :-)

    Ad rem - gratuluję motyli, które przetrwały próbę czasu. A liceum niech zostanie w liceum ;-)

    Hurric, Ty cyniku! ;-)

    Arku, my sElf (możemy pogadać o błędach, nie ma sprawy :-), zawsze myślałam, że i "przy akompaniamencie" i "w akompaniamencie" jest poprawne. Dlaczego ta druga forma to błąd? Szukam, szukam, ale nie mogę znaleźć.

    P.S. Strach się bać, co można znaleźć w internecie - wpisałam w google niepozorne "w akompaniamencie" i zaraz wyskoczyły "cycki w akompaniamencie wuwuzeli" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja sama nie wiem...
    pewnie, niektóre motyle chciałabym odkurzyć i zobaczyć na nowo,
    innym jest raczej lepiej na strychu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mi te same cycki wyskoczyły w akompaniamencie i to mnie zdziesiątkowało... ;-)

    @my sElf

    Wiem, wiem... :-)

    podpis: Arek

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki Ewenemencie, ja na szczęście nie musiałam znosić Wisły w domu, X poszedł do pubu:)ale, że ostatnio pojawił się pomysł powrotu do Polski, a w grę wchodzi między innymi Kraków, podśmiewałam się z niego, że nie będzie wiedział komu kibicować:)

    OdpowiedzUsuń
  10. @Hurric: pisałam, że "na szczęście" nic nie wyszło - miałam tendencję do lokowania swoich uczuć w niewłaściwych osobach. W sumie nic dziwnego w wieku 15 lat ;-)

    @Ewenement: w SJP jest tylko "przy akompaniamencie". Tak jak "przy muzyce", "w muzyce" znaczy coś zupełnie innego :-)

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.