środa, 21 lipca 2010

Love and marriage...

W domu wciąż pachnie kwiatami. R. śmiał się ze mnie w niedzielę, kiedy – nie chcąc zostawiać wiązanek stłoczonych w wiadrach i pragnąc nacieszyć się poszczególnymi gatunkami – pół dnia spędziłam w łazience, rozparcelowując bukiety, wyrzucając część celofanów, tnąc kokardy i krepy i łącząc kwiaty w nowe zestawy. Dzięki temu teraz w każdym pomieszczeniu w domu mamy kilka wiązanek goździków, róż, słoneczników, a nawet łubinu... Są przepiękne! Mam nadzieję, że goście nie mają mi za złe kwiaciarnianej samowolki.
Jak się domyślacie, sobota obfitowała w niezwykłe wydarzenia. W morderczym upale, w obecności rodziny i przyjaciół, zgromadziliśmy się w toruńskim Urzędzie Stanu Cywilnego. P., który zawiózł nas na miejsce, prezentował się jak rasowy szofer! W kieszeni miał również kwiatek z mojego bukietu – zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami (pozwolę sobie przytoczyć).
Ewenement: P., słuchaj, czy będziesz mógł mieć butonierkę? Bo właśnie zamawiam kwiaty...
P.: Tak... Pewnie!
Ewenement: OK. Ale na pewno wiesz, co to jest?
P.: Jasne. A nie... czekaj! Pomyliłem z piersiówką!
Posiadanie przez świadka piersiówki i podawanie jej odurzonej pannie młodej nie okazało się konieczne, więc P. wylądował ostatecznie z kwiatem w marynarce. Sama ceremonia – jak to ślub cywilny – była dość krótka, ale nie odczuliśmy tego jako wady. Przeciwnie, mieliśmy z R. poczucie, że uroczystość przebiega harmonijnie i wszystko jest na swoim miejscu. Udało nam się nawet nie zapomnieć obrączek! Skrzypaczka, którą zaprosiliśmy, zagrała My way Sinatry, kawałki Ennio Morricone, a na zakończenie ceremonii – presleyowskie Love me tender. Moim zdaniem było uroczo.

Pewne zamieszanie wprowadzili rodzice panny młodej, którzy utknęli w korku i przyjechali ze sporym opóźnieniem (a spóźnić się na ślub cywilny... to jak spóźnić się na walkę Gołoty – można obejść się smakiem!). W związku z tym panna młoda była nieco rozkojarzona i kilka razy, łopocząc sukienką, wybiegała za drzwi – co z kolei dało jej sposobność osobistego powitania wszystkich spóźnionych gości (a i samo łopotanie sukienką było dość przyjemne). Ostatecznie jednak usadowiła się w wyznaczonym miejscu, zadeklarowała świadomość praw i obowiązków i wstąpiła na nową drogę życia wraz z jedynym i niepowtarzalnym towarzyszem podróży...
Po wyjściu z sali ślubów, zgromadziliśmy się w holu, gdzie przyjmowaliśmy życzenia i upominki (nie powiem, całkiem wdzięczny rytuał!). Niestety, dokuczał nam upał, bo wprawdzie sala była klimatyzowana (chwała kierownikowi USC!), ale w korytarzu było już duszno jak jasna cholera. Tym bardziej, że frekwencja przekroczyła tę pod Grunwaldem (za co gościom bardzo dziękujemy). Drobnym źródłem ukojenia okazały się wachlarzyki rozdawane przybyłym (z nieocenioną pomocą Magdy, piastującej oficjalne stanowisko Konkubiny Świadka. Tłem do życzeń była natomiast tytułowa melodia z Gwiezdnych wojen.

Pamiątkowe wachlarzyki dla gości.
Ceramiczne upominki. Najpierw w fazie surowej, krótko po wyjęciu ich z pieca,
a dalej po powiązaniu z etykietkami. W trakcie życzeń wręczaliśmy je gościom.
Po ceremonii pognaliśmy z rodziną na obiad (jakimś cudem nikt nie zemdlał od upału), a potem – w towarzystwie Arka – na serię zdjęć z Toruniem w tle. Panna młoda w trakcie sesji była już zdrowo potargana, a pan młody uwodził wymiętą koszulą. Na szczęście karta pamięci – jak papier – przyjmie wszystko...

Kiedy wróciliśmy do domu, czekały już na nas kwiaty rozstawione w wiadrach (biedny Adrian przechowywał je przez kilka godzin w wannie – co uniemożliwiało mu skorzystanie z prysznica po upalnym ślubie... W imieniu kwiatów, bardzo dziękujemy!) Błyskawicznie doprowadziliśmy się do porządku, wzięliśmy kilka machów goździków i – zamieniwszy granatowe obcasy na różowe – ruszyliśmy w miasto!

Wieczór upłynął już beztrosko. Słuchając muzyki (w tym, obowiązkowo, filmowej), popijając orzeźwiające napoje (również z tej karty drinków) i od czasu do czasu przytupując na parkiecie, spędziliśmy finał soboty i początek niedzieli. Pogoda, która ewidentnie chciała w dniu ślubu zaprezentować nam się w całej krasie, tym razem uraczyła nas ulewą i błyskawicami. Chciałam pokazać Wam jeszcze album, wspomniany tutaj – do którego goście wpisywali (lub wrysowywali) swoje dedykacje – ale wciąż krąży wśród znajomych.

Niedziela przyniosła już spokojniejszy dzień. Siedząc na kanapie w piżamach, czytaliśmy życzenia i rozpakowywaliśmy prezenty... Było bajecznie.

W tvn24 słyszałam że 17 lipca był najgorętszym dniem roku. Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości? ;-) 


17 komentarzy:

  1. Fantastycznie :) Gratuluję i oby Wam szczęśliwie było :)
    Btw, bardzo lubię tą piosenkę z tytułu posta i leciała na mojej imprezie poślubnej dla znajomych, jako 1szy, losowo wybrany utwór, co potraktowałam jako wróżbę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ się cieszę. Co widzę. Czosnek :) Czyż nie jest uroczy. I prawie centralnie wyeksponowany.
    Czy ja już nie mówiłem, że wachlarzyki, to super pomysł :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewa, przy Magdzie miał się pojawić przymiotnik "niezrównana"! Wiesz przecież, że o tym marzyłam.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Ptasiu, dziękuję :-)

    Anonimowy, czosnek został dodatkowo wyróżniony VIP-owską miejscówką w osobnym wazonie ;-)

    Magdaleno, spieszę z korektą!
    "...z nieocenioną pomocą Magdy, piastującej oficjalne stanowisko Niezrównanej Konkubiny Świadka" ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny ślub i świetna oprawa! A panna młoda wyglądała zjawiskowo :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy, bardzo dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. inez69:
    Gratuluję i wszystkiego dobrego życzę.

    Ps. Marzę właśnie o takim ślubie jaki Ty miałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Inez, dziękuję Ci serdecznie :-)I życzę Ci, żeby Twoje marzenia spełniły się z nawiązką!

    OdpowiedzUsuń
  9. Butters, ślicznie :) I żeby całe życie tak dalej, anna-pia

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajne te drobiazgi i tutaj ładnie widać stroik - faktycznie dało się zrobić nie tylko biały.

    Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia Wam obojgu! :)

    Maith

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana Butters, zawedrowalam tu ze sporym opoznieniem, ale mimo to goraco gratuluje!

    Slub bralas dokladnie tydzien po mnie - malenki podglad tu: http://retusze.blox.pl/2010/09/Nie-calkiem-nie-na-temat.html

    Oprocz jednej roznicy (tradycyjna biel vs. postepowy roz i granat) obydwa dni wygladaly bardzo podobnie - bylo cywilnie, bezstresowo i mega upalnie, a na koniec lunelo jak z cebra! Nawet goscie wylegli zeby ochlodzic sie w deszczu.

    Wszystkim zycze takich fajnych slubow :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Polko, bardzo się cieszę, że i dla Ciebie ten dzień był wyjątkowy! I rzeczywiście, upalno-deszczowa atmosfera zdecydowanie urozmaica takie przedsięwzięcie ;-)
    Tymczasem widzę, że nawet bukiety miałyśmy podobne :-) A Twoje rękawiczki są rewelacyjne!

    OdpowiedzUsuń
  14. W prawdzie już dużo czasu upłynęło, ale... szystkiego najlepszego :)

    Jestem zauroczona Twoją sukienką ślubną. Mam pytanie - jaki to materiał? Będę czegoś takiego poszukiwać na sukienkę na ślub brata.
    Pozdrawiam

    Atramentowa

    OdpowiedzUsuń
  15. Atramentowa, dziękuję - i miło mi, że podoba Ci się sukienka:-) Na materiałach niestety nie znam się ni w ząb - a kiedy kupowałam ten, opisany był jako "sukienkowy":-/ Spróbuję zasięgnąć opinii kogoś lepiej zorientowanego - może zidentyfikuje - i wtedy dam znać!

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.