Pora na kolejne powieściowe wrażenia z wakacji – przywołane z tym większą przyjemnością, że wsparte pamiątkowym zdjęciem. Już teraz trudno mi uwierzyć, że tak NAPRAWDĘ wyglądała sceneria lektury Mendozy.
Zanim jednak opiszę swoje wrażenia z Przygody fryzjera damskiego Eduardo Mendozy, przytoczę jej przykładowy fragment. Oto bowiem narrator – były pensjonariusz szpitala psychiatrycznego – dzieli się sielskimi wspomnieniami z wizyty komisji kontrolnej:
Po tygodniu odczytano nam w jadalni, w porze deseru i z należytym namaszczeniem, list, jaki komisja wizytująca wystosowała do naszego ukochanego dyrektora doktora Sugranesa. List ów wychwalał nasze zachowanie, wynosił pod niebiosa dyrekcję i personel ośrodka, opiewał doskonałość tego ostatniego, a kończył się zaleceniem, by ugór, który zwykle wykorzystywaliśmy jako boisko do piłki nożnej, przekształcić w centrum sportu, bardziej odpowiadające duchowi czasu, w tym to celu – obiecywało ostatnie zdanie listu – miał nam zostać niebawem przekazany stosowny sprzęt. Jako zapowiedź owego szczęsnego wydarzenia jeszcze tego samego popołudnia odebrano nam piłkę.
Ponieważ była ona wykonana ze szmat, drutu i wypalonej gliny, powstrzymaliśmy się od protestów, sądząc, że otrzymamy w zamian prawdziwą. Jednakże po kilku dniach wręczono nam paczkę zawierającą dwie piłeczki do golfa oraz pół tuzina kijów różnych rozmiarów. Z tych ostatnich uczyniliśmy właściwy użytek, gdyż w czasie krótszym niż dwadzieścia cztery godziny – bo tyle ich upłynęło, zanim odebrano nam kije – nie uchował się ani jeden pensjonariusz czy pielęgniarz bez rozciętej wargi, złamanej kości lub wybitego zęba. (str. 7-8).
W tym tonie opowiedziana zostaje cała historia. W słowach bohatera zawsze wiele jest powagi i nabożnego szacunku wobec instytucji państwowych (mamy więc przezasadnicze i przesumienne Ministerstwo Zdrowia Publicznego, przeuprzejmy Sąd Okręgowy czy przeuroczy Zarząd Główny Więzień), lecz wydarzenia, które opisuje, są niedorzeczne i groteskowe. Bez wątpienia jest to najbardziej... postrzelona powieść kryminalna (tak, tak!), jaką zdarzyło mi się czytać.
Główny bohater to skromny pracownik zakładu fryzjerskiego Powiernik Pań, który bezwiednie zostaje uwikłany w przestępczą intrygę. Aby uwolnić się od zarzutów o morderstwo, postanawia samodzielnie rozwiązać zagadkę kryminalną. Wikła się przy tym w rozmaite – kompletnie szalone – sytuacje, spotyka z przedziwnymi ludźmi, nigdy jednak nie traci rezonu i zawsze stara się np. zachowywać szarmancko w obecności pięknych kobiet.
Całość jest przezabawna. Mendoza kreuje świat z pogranicza Mrożka i Monty Pythona; fantastyczna jest choćby scena, w której do mieszkania bohatera (trzeba dodać – maleńkiego) przybywają jeden po drugim niemal wszyscy bohaterowie, a uprzejmy gospodarz upycha ich kolejno to w łazience, to w szafie, to pod łóżkiem czy za zasłoną – po czym, mimo niebezpieczeństwa sytuacji, wszyscy jak jeden mąż zapadają w sen i donośnie chrapią ;-)
Tłem dla absurdalnego humoru i niedorzecznych przygód fryzjera są rozważania dotyczące administracji Barcelony. Jak wspomniałam, bohater opisuje ją z najwyższym szacunkiem – ale ironiczny wydźwięk jego wypowiedzi jest oczywisty. Prezydent miasta jawi się jako skorumpowany kretyn, w mieście szaleje przestępczość (fryzjer co krok pada ofiarą kradzieży – co jednak przyjmuje z właściwą sobie pogodą ducha), a policja po konfiskacie filmów pornograficznych – sprzedaje kasety z nimi na targowisku ;-)
Przyznam, że wątek kryminalny niespecjalnie mnie wciągnął i rozwiązanie zagadki morderstwa śledziłam raczej z obojętnością. Znacznie bardziej ujęła mnie postać samego detektywa, jego niezachwiana wdzięczność wobec losu (choćby najbardziej złośliwego), niezmordowana kurtuazja i wyjątkowo kwieciste słownictwo.
Najchętniej przeczytałabym teraz zbiór opowiadań o fryzjerze – gdzie śledztwa czy inne atrakcje fabularne będą marginalne, a więcej miejsca pozostanie na beztroskie smakowanie szalonej narracji bohatera :-) Ale Przygodę fryzjera damskiego serdecznie polecam!
Po tygodniu odczytano nam w jadalni, w porze deseru i z należytym namaszczeniem, list, jaki komisja wizytująca wystosowała do naszego ukochanego dyrektora doktora Sugranesa. List ów wychwalał nasze zachowanie, wynosił pod niebiosa dyrekcję i personel ośrodka, opiewał doskonałość tego ostatniego, a kończył się zaleceniem, by ugór, który zwykle wykorzystywaliśmy jako boisko do piłki nożnej, przekształcić w centrum sportu, bardziej odpowiadające duchowi czasu, w tym to celu – obiecywało ostatnie zdanie listu – miał nam zostać niebawem przekazany stosowny sprzęt. Jako zapowiedź owego szczęsnego wydarzenia jeszcze tego samego popołudnia odebrano nam piłkę.
Ponieważ była ona wykonana ze szmat, drutu i wypalonej gliny, powstrzymaliśmy się od protestów, sądząc, że otrzymamy w zamian prawdziwą. Jednakże po kilku dniach wręczono nam paczkę zawierającą dwie piłeczki do golfa oraz pół tuzina kijów różnych rozmiarów. Z tych ostatnich uczyniliśmy właściwy użytek, gdyż w czasie krótszym niż dwadzieścia cztery godziny – bo tyle ich upłynęło, zanim odebrano nam kije – nie uchował się ani jeden pensjonariusz czy pielęgniarz bez rozciętej wargi, złamanej kości lub wybitego zęba. (str. 7-8).
W tym tonie opowiedziana zostaje cała historia. W słowach bohatera zawsze wiele jest powagi i nabożnego szacunku wobec instytucji państwowych (mamy więc przezasadnicze i przesumienne Ministerstwo Zdrowia Publicznego, przeuprzejmy Sąd Okręgowy czy przeuroczy Zarząd Główny Więzień), lecz wydarzenia, które opisuje, są niedorzeczne i groteskowe. Bez wątpienia jest to najbardziej... postrzelona powieść kryminalna (tak, tak!), jaką zdarzyło mi się czytać.
Główny bohater to skromny pracownik zakładu fryzjerskiego Powiernik Pań, który bezwiednie zostaje uwikłany w przestępczą intrygę. Aby uwolnić się od zarzutów o morderstwo, postanawia samodzielnie rozwiązać zagadkę kryminalną. Wikła się przy tym w rozmaite – kompletnie szalone – sytuacje, spotyka z przedziwnymi ludźmi, nigdy jednak nie traci rezonu i zawsze stara się np. zachowywać szarmancko w obecności pięknych kobiet.
Całość jest przezabawna. Mendoza kreuje świat z pogranicza Mrożka i Monty Pythona; fantastyczna jest choćby scena, w której do mieszkania bohatera (trzeba dodać – maleńkiego) przybywają jeden po drugim niemal wszyscy bohaterowie, a uprzejmy gospodarz upycha ich kolejno to w łazience, to w szafie, to pod łóżkiem czy za zasłoną – po czym, mimo niebezpieczeństwa sytuacji, wszyscy jak jeden mąż zapadają w sen i donośnie chrapią ;-)
Tłem dla absurdalnego humoru i niedorzecznych przygód fryzjera są rozważania dotyczące administracji Barcelony. Jak wspomniałam, bohater opisuje ją z najwyższym szacunkiem – ale ironiczny wydźwięk jego wypowiedzi jest oczywisty. Prezydent miasta jawi się jako skorumpowany kretyn, w mieście szaleje przestępczość (fryzjer co krok pada ofiarą kradzieży – co jednak przyjmuje z właściwą sobie pogodą ducha), a policja po konfiskacie filmów pornograficznych – sprzedaje kasety z nimi na targowisku ;-)
Przyznam, że wątek kryminalny niespecjalnie mnie wciągnął i rozwiązanie zagadki morderstwa śledziłam raczej z obojętnością. Znacznie bardziej ujęła mnie postać samego detektywa, jego niezachwiana wdzięczność wobec losu (choćby najbardziej złośliwego), niezmordowana kurtuazja i wyjątkowo kwieciste słownictwo.
Najchętniej przeczytałabym teraz zbiór opowiadań o fryzjerze – gdzie śledztwa czy inne atrakcje fabularne będą marginalne, a więcej miejsca pozostanie na beztroskie smakowanie szalonej narracji bohatera :-) Ale Przygodę fryzjera damskiego serdecznie polecam!
Potwierdzam, książkę czyta się bardzo przyjemnie. Uśmiech na twarzy pojawia się raz za razem. Zaczaiłem się na kolejne opowiadania Mendozy. Sprawdziłem też tanie połączenia lotnicze z Barceloną:)
OdpowiedzUsuńMendoza rządzi! Fryzjera czytałam latem... 2004 roku? Ale to akurat musiałabym sprawdzić w mych przepastnych notatkach, ale dwie kolejne części barcelońskiej trylogii detektywistycznej umilały mi arcynudne zajęcia z prawa autorskiego w wyniku czego z trudem w ogóle zdałam egzamin. Niestety z mych obecnych czytelniczych doświadczeń wynika, że Mendoza nie napisał już nic równie zabawnego, choć "Niezwykła przygoda Pomponiusza Flatusa" i "Brak wiadomości od Gurba" są całkiem, całkiem (ale to już nie to...)
OdpowiedzUsuńNie gniewaj się Janek - rozumiem, że chcesz spotkać na żywo prezydenta Barcelony? ;-)
OdpowiedzUsuńZosik, właśnie ostrzę sobie zęby na "Sekret hiszpańskiej pensjonarki" :-) O kolejnych powieściach Mendozy słyszałam niewiele - jedynie na temat "Mauricio, czyli wybory" czytałam kiedyś, że to poruszające i gorzkie wcielenie Mendozy. Zetknęłaś się z tym może?
Tego "poważnego" wcielenia Mendozy nie znam, choć nie powiem, aby "Miasto cudów" mnie nie kusiło
OdpowiedzUsuńPochwalę się, że egzemplarz mojej dziewczyny też zwiedził trochę świata (http://themanbehindthecamera.blogspot.com/2011/04/przygoda-fryzjera-damskiego.html) ale osobiście dopiero na tym blogu miałem okazję "zajrzeć" do książki czytając zamieszczony fragment. Chyba pokuszę się o przeczytanie reszty :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJohnny favorite, ewidentnie Damski Fryzjer lubi podróże! A i jestem pewna, że pozował z większą przyjemnością w takim, jak u Ciebie, towarzystwie, niż na mojej kamienistej plaży..;-)))
OdpowiedzUsuńA całość przeczytaj koniecznie, warto!