O pobycie w Łodzi wspominałam już m.in. w notce o animacji – a ponieważ w przyszły weekend Łódź przybywa do Torunia z rewizytą – najwyższy czas wynotować październikowe wrażenia! Zdjęć szyldów tym razem przywiozłam niewiele – na szczęście sama nazwa miasta okazała się przyjaźnie krótka ;-)

Jednym z nich był przedpremierowy pokaz filmu Rewers w kinie Charlie. Polecam tym, którzy jeszcze nie widzieli – szczególnie ze względu na świetne aktorstwo (urocza Krystyna Janda jako matrona z nalewką ;-), charyzmatyczna i sprytna Anna Polony, czy zabawny Dorociński, cedzący przez zęby: Nie jem słodkiego. Nie zdążyłem przyzwyczaić się do słodyczy;). Błyskotliwe dialogi czy zaskakujący przebieg samej historii (tu brawa dla scenarzysty, Andrzeja Barta) autentycznie wciągały i bawiły.


A może właśnie nastawienie odwrotne do mojego, czyli obawa, że polskie kino potrafi tylko uderzać w tony patriotyczno-martyrologiczne i nie jest w stanie zaprezentować się z pogodnej strony, powoduje, że Rewers jest przyjmowany tak pozytywnie? Tym bardziej, że film Lankosza dotyczy czasów, które rzadko traktowane są w kinie z przymrużeniem oka. Może przekonanie, że we współczesnym polskim filmie istnieją tylko dwa bieguny – gorycz zaprawiona poczuciem klęski oraz niewyszukany dowcip spod znaku Ciacha, sprawia, że Rewers określa się mianem wyjątkowego? Tak czy owak, dla mnie pozostaje on sprawnie opowiedzianą historią – zabawną, niezobowiązującą, traktującą z dystansem gorzki czas PRL-u, urzekającą autoironią; historią, która dzięki soczystym postaciom (również tym epizodycznym) tworzy wdzięczny materiał na wolne popołudnie. Aha, Poezja, słucham? z pewnością zapisze się z mojej pamięci w kategorii filmowych powitań telefonicznych znacznie silniej niż Miau Pasikowskiego;))
Po seansie w Charliem czekały mnie kolejne atrakcje – uroczy wieczór w Studiu 102 czy przejażdżka po mieście (a przy okazji – marzenia lokalowe z łódzkimi loftami w roli głównej ;-) Następnego dnia za to postanowiliśmy zobaczyć kilka interesujących miejsc w świetle dziennym...


Obie z Anią wybrałyśmy na studiach specjalizację filmoznawczą, więc przeglądanie planów zajęć studentów filmówki budziło w nas lekką melancholię ;-) U mnie dodatkowo działał fakt, że nieraz zdarzało mi się montować filmy w pracy (były to oczywiście produkcje typowo korporacyjne), pisać scenariusze, dogrywać lektora czy dobierać muzykę do zmontowanego materiału – i sprawiało mi to ogromną przyjemność. Dlatego kiedy wyobrażę sobie, że mogłabym spędzać w montażowni całe dnie – i w ten sposób jeszcze zdobywać wykształcenie (!;-) – ogarnia mnie lekkie rozrzewnienie – i wpadam w stan pt. Dlaczego nie można prowadzić kilku żywotów równolegle ;-)
Dość jednak tych marzeń – po melancholijnym spacerze, wybraliśmy się wspólnie do Muzeum Kinematografii. Szczerze polecam wszystkim taką wycieczkę – oprócz wystawy plakatów do filmów Polańskiego (swoją drogą, świetne wyczucie czasu ;-), mieliśmy okazję obejrzeć mnóstwo pacynek z dawnych bajek, szkice do animacji Bolka i Lolka, postaci z Misia Koralgola, projekty kostiumów i scenografii (głównie autorstwa Tadeusza Wilkosza, którego nazwisko pewnie jeszcze zagości na łamach Kieszeni). Zabawnie, sentymentalnie i inspirująco.


Żałuję, że wraz z biletem nie wykupiłam możliwości robienia zdjęć – następnym razem to nadrobię; za to później, podczas spaceru ulicą Piotrkowską (gdzie omal nie złapaliśmy rikszy ;-), rzuciła mi się w oczy niezwykła multikulturowa wystawa... Wyobraźcie sobie, że kot dodatkowo machał łapką! ;-)

Po tym symbolicznym pożegnaniu;-), pognałam z Anią i Maćkiem na dworzec, gdzie – w myśl idei dialogu kultur – czekało na nas osobliwe zaproszenie do dyskusji:
