wtorek, 6 września 2011

Kazimierz filmowy

Usiadłam z netbusiem na kolanach i pomyślałam: O czym to ja jeszcze w temacie Kazimierza nie pisałam? O spotkaniach było, o piłach na koncertach i trąbach poza koncertami też, o dialogach na cztery nogi też – jak również o dwóch nogach na przedniej szybie; było o deszczu i o Parasol też... To może by tak dla odmiany... choćby słówko... o filmach? ;-)

Piszę półżartem, ale ten mój brak mobilizacji jest trochę symptomatyczny. Bo owszem, wiele dwubrzegowych seansów wzbudziło moje zainteresowanie, z wielu wyszłam z dużą satysfakcją, niektóre mnie poruszyły – ale żaden nie porwał bez reszty. Na swój film roku
2011 wciąż więc jeszcze czekam :-)

A póki co – porcja recenzji!

Chłopiec na rowerze, reż. Jean Pierre i Luc Dardenne, Belgia/ Francja 2011. 


Nie jestem wielką zwolenniczką braci Dardenne. Doceniam ich przenikliwość i krytyczne spojrzenie na świat, ale surowa, gorzka stylistyka nie do końca mnie przekonuje – i po Dziecku czy Milczeniu Lorny wychodziłam z kina z pewnym niedosytem.

Chłopiec na rowerze przemówił do mnie najbardziej z dotychczasowych filmów Dardenne (być może dlatego, że w wielu recenzjach uchodzi za łagodniejszy i bardziej optymistyczny, niż wcześniejsze ;-) Historia 11-latka, który desperacko próbuje skontaktować się z ojcem – nie dając wiary zapewnieniom opiekunów, że mężczyzna celowo zerwał wszelkie więzi – angażuje uwagę i frapuje. Owszem, nie brak tu dardennowskiej powściągliwości, ale i sporo autentycznych emocji. Warto zobaczyć. Ach, i gra aktorska chłopca – świetna (znowu te dziecięce kreacje!).

Jeszcze żyję (alias: Joaquin Phoenix. Jestem, jaki jestem), reż. Casey Affleck, USA 2010.

Intrygujący paradokument, w którym Joaquin Phoenix żegna się z aktorstwem i usiłuje rozpocząć karierę rapera. Miejscami zabawny, miejscami dający do myślenia, miejscami – nie ukrywam – męczący.

A sprawa wyglądała tak:
1. Na początku 2009 roku Joaquin Phoenix ogłosił koniec kariery aktorskiej i fascynację hip-hopem. Wystąpił w paru programach
– m.in. talk-show Davida Lettermana – w innym, niż dotąd (bo zarośniętym, mrukliwym i półtrzeźwym) wcieleniu.
2. Rozpętała się burza domysłów i krytyki – z jednej strony żale z powodu zmarnowanego talentu młodego aktora, z drugiej – utyskiwania nad jego popadaniem w nałóg narkotykowy.
3. Wkrótce na horyzoncie pojawił się Casey Affleck (aktor i reżyser, a prywatnie szwagier Phoenixa – a brat Bena Afflecka), zapowiadając realizację dokumentu o upadku aktora (!).


I'm still here
jest tym właśnie dokumentem – tyle, że po premierze filmu ujawniono, iż całe przedsięwzięcie było wielką, trwającą ponad półtora roku, mistyfikacją. Oczywiście domysły pojawiały się wcześniej, ale Phoenix i Affleck angażowali w swój happening tak wielu znanych ludzi (w filmie pojawiają się m.in. Ben Stiller, Jack Nicholson, P Diddy... tak, ten ostatni gra szczególnie istotną rolę ;-), że nadali przemianie Phoenixa cechy wiarygodności.

Po wyznaniu Afflecka, że ponad półtoraroczna działalność sceniczna Phoenixa była w istocie jego rolą życia, niektórzy poczuli się oszukani i urażeni. Natomiast twórcy filmu podkreślali, że ich celem było igranie z konwencja kultury masowej manipulacja wizerunkiem celebryty (o czym Phoenix mówi później, na powrót trzeźwy i ogolony, znowu u Lettermana).

Warto obejrzeć – jako eksperyment i ciekawy przykład nurtu mockumentary, a także dla uzmysłowienia sobie skali rekonstrukcji dokonanej przez Phoenixa i Afflecka. Emisje akurat odbywają się na kanale Planete.

Kret, reż. Rafael Lewandowski, Francja/ Polska 2011.

Niby wszystko w tym filmie jest. Frapująca historia mężczyzny – emerytowanego pracownika kopalni – oskarżanego o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Dobre aktorstwo – Marian Dziędziel, który zawsze budzi moje uznanie, Wojciech Pszoniak, pojawiający się na ekranie dyskretnie, ale z siłą rażenia porównywalną do... Penelope Cruz w Vicky Cristinie Barcelonie ;-), Topa, którego lubię; nawet Szyc wypadł tu nieźle. Jest starannie powikłany scenariusz. Jest potencjał w postaci niełatwych relacji między ojcem a synem.

A jednak oglądając Kreta, miałam wrażenie, że śledzę jakiś film o współpracy z SB zrealizowany dla przyjaciół z zagranicy, jakąś lekturę obowiązkową, osnutą na kliszach i oczywistościach, jakąś ilustrację wypracowania Jak lustracja wpływa na współczesne życie rodzinne? Nazbyt to wszystko było powierzchowne, nazbyt utartymi szlakami wiodło – mimo, tak mocno eksponowanych w opisach dystrybutora, zwrotów akcji.

A szkoda, bo naprawdę chętnie obejrzałabym pełnokrwistą opowieść o rodzinie, której przeszłość drzemie skryta w ubeckich teczkach i której przychodzi zmierzyć się z demonami historii, zmuszającymi do krytycznego spojrzenia na bliskich. Niby samograj, ale okazuje się, że trudno w tym zakresie wyjść poza banał – do tej pory największe wrażenie wywarła na mnie niepozorna Rysa Michała Rosy.

Kret
nie jest tragiczny, ale ogranicza się do nośnych, dość wyświechtanych pytań i wniosków. Co pewnie nie uderzyłoby mnie tak bardzo, gdybym nie słuchała deklaracji samego reżysera – twierdził on, że styl rozmowy o lustracji, jaki dominował w Polsce, skłonił go do zdecydowanego zabrania głosu. Zdecydowanego? To takie trochę... wyważanie otwartych drzwi. [A plakat... o matko.]

P.S. Wkrótce kolejna porcja filmów. Czyli, jak powiedzieliby prezenterzy telewizyjni: Prawdziwa gratka dla wielbicieli X muzy!

P.S.2 Wiem, nie mam ostatnio umiaru w tych notkach, doprawdy! ;-)

3 komentarze:

  1. Ciekawa ta historia Phoenixa. Muszę wyśledzić na Planete.

    Dzięki za filmową porcję, chętnie poczytam więcej! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, czekałem na te filmowe wspomnienia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe, że większość recenzji KRETA, na jakie się natknęłam, jest pozytywna - krytyczną znam tylko Twoją i Wojciecha Orlińskiego :-)
    Zabawne zresztą, że Orliński też pisze o plakacie - polecam przeczytać :-)
    http://wo.blox.pl/2011/08/Borys-Szyc-w-garniturze.html

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie w Kieszeniach.